Tam, gdzie wszystko pęka – historia mojej rodziny z podlaskiej wsi

— Znowu wrócił pijany! — krzyknęła mama, trzaskając drzwiami od kuchni tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Siedziałam skulona na schodach, ściskając w dłoniach stary, poplamiony zeszyt. Miałam wtedy trzynaście lat i pierwszy raz poczułam, jak serce potrafi zatrzymać się ze strachu.

Ojciec wtoczył się do domu, śmierdząc tanim winem i potem. — Co się drzesz, Halina? — bełkotał, a ja widziałam w jego oczach coś obcego, czego nigdy wcześniej nie znałam. Mama stała wyprostowana, z zaciśniętymi pięściami. — Nie będziesz mnie więcej bił! — wykrzyczała.

Nie pamiętam dokładnie, co wydarzyło się potem. Pamiętam tylko huk przewracanego stołu, krzyk mamy i własny pisk, który rozdarł ciszę wieczoru. Sąsiadka zza płotu, pani Zosia, przybiegła po chwili. — Boże święty, Halina! — wołała, próbując odciągnąć ojca od mamy. Ja stałam jak sparaliżowana.

Tak wyglądał mój pierwszy wieczór po przeprowadzce na wieś pod Siemiatyczami. Mama mówiła, że tu będzie lepiej niż w Białymstoku — spokojniej, taniej, bliżej natury. Ale nikt nie przewidział, że ojciec nie poradzi sobie z bezrobociem i samotnością.

Następnego dnia rano mama miała na twarzy ślady po uderzeniu. — Nic się nie stało, Julka — powiedziała cicho. — Tata miał zły dzień. Ale ja już wiedziałam, że to nie był pierwszy raz.

W szkole dzieci patrzyły na mnie dziwnie. — To ta nowa z miasta — szeptały dziewczyny na przerwie. — Jej stary pije i bije matkę. Udawałam, że nie słyszę. Nauczycielka matematyki, pani Gromek, próbowała ze mną rozmawiać: — Julia, jeśli chcesz pogadać… Ale ja tylko kiwałam głową i uciekałam do łazienki.

Wieczorami mama płakała w kuchni nad kubkiem herbaty. Ja zamykałam się w swoim pokoju i pisałam pamiętnik: „Boże, czemu to wszystko się dzieje? Czemu tata nie może być taki jak dawniej?”

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły wcześniej. Zastałam mamę siedzącą przy stole z obcym mężczyzną. Był wysoki, miał siwe włosy i ciepłe oczy. — To pan Andrzej z gminy — wyjaśniła mama nerwowo. — Przyszedł pomóc…

— Dzień dobry, Julia — powiedział spokojnie mężczyzna. — Twoja mama jest bardzo dzielna.

Nie ufałam mu. Widziałam, jak patrzy na mamę — inaczej niż tata kiedykolwiek patrzył. Wieczorem wybuchła awantura.

— Z kim ty się tu spotykasz?! — wrzeszczał ojciec, rzucając talerzem o ścianę.
— To tylko urzędnik! Pomaga nam załatwić zasiłek! — broniła się mama.
— Kłamiesz! Ty… ty…! — Ojciec podszedł do niej z pięściami.

Wtedy pierwszy raz stanęłam między nimi.
— Przestań! — krzyknęłam drżącym głosem. — Zostaw ją!

Ojciec spojrzał na mnie jak na obcą osobę. Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Ale tylko odwrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadła ramka ze zdjęciem naszej rodziny sprzed lat.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać jeszcze szybciej. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce. Mama zamykała się w sobie. Ja przestałam odzywać się do kogokolwiek poza nią.

W końcu przyszedł dzień, gdy ojciec nie wrócił wcale.

Mama siedziała przy stole i patrzyła w okno.
— Może lepiej tak… — szepnęła.
— Nie płacz już — próbowałam ją pocieszyć.
Ale ona tylko potrząsnęła głową.
— Nie rozumiesz… Ja go wciąż kocham. I nienawidzę jednocześnie.

Przez kolejne miesiące żyłyśmy jak duchy. Wieś mówiła swoje: „Halina została sama”, „Pewnie miała kogoś na boku”, „Dziecko jej dziczeje”.

Pani Zosia czasem przynosiła nam jajka albo mleko.
— Trzymajcie się dziewczyny — mówiła cicho.
Ale ja widziałam w jej oczach litość i ulgę, że to nie jej spotkało taki los.

Mama zaczęła pracować w sklepie spożywczym na drugim końcu wsi. Ja coraz częściej zostawałam sama w domu. Pisałam wiersze do szuflady i marzyłam o ucieczce do miasta.

Któregoś dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z panem Andrzejem. Tym razem trzymał ją za rękę.
— Co tu się dzieje? — zapytałam ostro.
Mama spuściła wzrok.
— Julia… Ja też mam prawo być szczęśliwa.
— Po tym wszystkim? Po tym co zrobił tata? Ty chcesz być z kimś innym?
— On mnie nie skrzywdzi…
— A ja? O mnie ktoś pomyślał?

Wybiegłam z domu i biegłam przez pola aż do lasu. Tam krzyczałam tak głośno, aż zabrakło mi tchu.

Przez wiele tygodni nie rozmawiałyśmy prawie wcale. Mama próbowała tłumaczyć:
— Julia… Ja nie chcę cię ranić…
Ale ja byłam zimna jak lód.

W szkole zaczęły się plotki:
— Jej matka puszcza się z urzędnikiem!
Chciałam zniknąć. Przestać istnieć.

Pewnej nocy usłyszałam płacz mamy przez cienką ścianę.
— Przepraszam cię córeczko… Przepraszam…
Wtedy coś we mnie pękło.

Rano weszłam do kuchni i zobaczyłam ją skuloną nad stołem.
— Mamo…
Podniosła głowę ze łzami w oczach.
— Przepraszam cię…
Objęłam ją mocno pierwszy raz od miesięcy.
— Już dobrze…

Od tamtej pory powoli zaczęłyśmy odbudowywać nasze życie. Ojciec nigdy nie wrócił. Słyszałyśmy tylko plotki: że mieszka gdzieś pod Łomżą, że znów pije, że czasem żałuje tego co zrobił.

Mama wyszła za pana Andrzeja po dwóch latach. Ja długo nie mogłam mu wybaczyć – ale widziałam jak bardzo ją kocha i jak bardzo ona tego potrzebuje.

Dziś mam dwadzieścia sześć lat i sama jestem matką małego Antosia. Często wracam myślami do tamtych dni na podlaskiej wsi – do bólu, strachu i tej dziwnej siły, która pozwoliła nam przetrwać wszystko razem.

Czasem pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć komuś kto nas skrzywdził? Czy da się pokochać życie na nowo po tylu ranach? Może wy mi powiecie – czy każda rodzina musi kiedyś pęknąć, żeby mogła narodzić się od nowa?