Między młotem a kowadłem – jak teściowa prawie zniszczyła moją rodzinę

Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam w przedpokoju, trzymając w ręku ścierkę, a moje serce waliło jak oszalałe. – „Nie pozwolę ci zniszczyć mojego syna!” – wrzasnęła teściowa, zanim wybiegła z naszego mieszkania. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży, a jej słowa dźwięczały mi w uszach jeszcze długo po tym, jak cisza znów zapanowała w domu.

Mam na imię Agnieszka. Mam 32 lata i mieszkam z mężem, Pawłem, oraz naszą córeczką Zosią na warszawskim Ursynowie. Kiedy poznałam Pawła, wydawało mi się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Był czuły, opiekuńczy, miał stabilną pracę w IT. Jego rodzina wydawała się typowa – trochę sztywna, ale przecież każda ma swoje dziwactwa. Dopiero po ślubie zobaczyłam prawdziwe oblicze mojej teściowej, Haliny.

Już na weselu dała mi do zrozumienia, że nie jestem „wystarczająco dobra” dla jej syna. – „Paweł zawsze lubił dziewczyny z klasą…” – powiedziała do swojej siostry, patrząc na mnie z góry. Udawałam, że nie słyszę. Paweł był szczęśliwy, więc ja też chciałam być szczęśliwa.

Pierwsze miesiące po ślubie były trudne. Halina dzwoniła codziennie. – „Agnieszko, czy Paweł zjadł obiad? Czy prasujesz mu koszule? On zawsze miał wszystko przygotowane…” – powtarzała z troską podszytą jadem. Kiedy zaszłam w ciążę, jej kontrola przybrała na sile. – „Nie powinnaś tyle chodzić po schodach! Nie pij tej kawy! Dziecko będzie nerwowe!” – słyszałam niemal codziennie.

Paweł próbował mnie bronić, ale był rozdarty. – „Mama po prostu się martwi…” – tłumaczył. Czułam się coraz bardziej samotna i niezrozumiana. Moja własna mama mieszkała daleko, w Białymstoku, a ja nie miałam tu nikogo bliskiego.

Prawdziwy dramat zaczął się po narodzinach Zosi. Halina przyjechała „pomagać” i od razu przejęła dowodzenie. – „Nie umiesz jej dobrze przewinąć! Daj, pokażę ci!” – wyrywała mi dziecko z rąk. – „Karmisz ją za często! Tak się dzieci rozpuszcza!” – krytykowała wszystko, co robiłam.

Pewnego dnia weszłam do kuchni i usłyszałam rozmowę Haliny z Pawłem:
– „Synku, ona sobie nie radzi. Może lepiej by było, gdybyście na jakiś czas zamieszkali u nas? Ja się wszystkim zajmę…”
– „Mamo, Agnieszka daje radę. Zosia jest zdrowa, wszystko jest dobrze.”
– „Nie widzisz, jak ona wygląda? Zmęczona, roztrzęsiona… Nie chcę być niemiła, ale może powinnaś wrócić do mamy na jakiś czas?”

Stałam jak sparaliżowana. Wrócić do mamy? Wyrzucić mnie z własnego domu? Poczułam się jak intruz we własnym życiu.

Zaczęłam unikać Haliny. Przestałam odbierać telefony, nie zapraszałam jej do siebie. Paweł był coraz bardziej spięty:
– „Agnieszka, nie możesz tak ignorować mojej mamy. Ona chce dobrze!”
– „Chce dobrze dla siebie, nie dla nas!” – wybuchłam pewnego wieczoru. – „Nie widzisz tego? Ona chce nami rządzić!”
– „Przesadzasz…”

Zosia miała wtedy pół roku. Pewnego dnia Halina przyszła bez zapowiedzi. Zastała mnie w dresie, z rozczochraną głową i płaczącym dzieckiem na rękach.
– „Boże, co tu się dzieje?! Ty w takim stanie? Dziecko płacze! Gdzie jest Paweł?”
– „W pracy.”
– „To ja zostanę i ogarnę to wszystko.”

Nie chciałam jej obecności, ale nie miałam siły walczyć. Pozwoliłam jej zostać na kilka godzin. Kiedy Paweł wrócił do domu, Halina zaczęła swoją litanię:
– „Synku, musisz coś zrobić! Ona sobie nie radzi! Zosia cały czas płacze! Ja już nie mam siły patrzeć na to wszystko…”

Paweł spojrzał na mnie bezradnie. Widziałam w jego oczach strach i poczucie winy.

Wieczorem wybuchła awantura:
– „Czemu nie pozwalasz mamie pomagać? Czemu jesteś taka uparta?”
– „Bo to moje dziecko! Moje życie! Chcę sama decydować!”
– „Ale ona chce dobrze…”
– „A ja chcę mieć spokój!”

Następnego dnia Halina zadzwoniła do mojej mamy.
– „Pani córka jest przemęczona i chyba sobie nie radzi… Może powinna pani przyjechać?”
Moja mama przyjechała następnego dnia pociągiem. Kiedy zobaczyła mnie zapłakaną i roztrzęsioną, objęła mnie mocno:
– „Córeczko, co się dzieje?”
Opowiedziałam jej wszystko. Mama spojrzała na Pawła:
– „Paweł, musisz postawić granice swojej mamie. Agnieszka potrzebuje wsparcia od ciebie, nie od teściowej.”

To był pierwszy raz, kiedy ktoś stanął po mojej stronie.

Przez kilka tygodni mama była ze mną i pomogła mi odzyskać równowagę psychiczną. Halina przestała przychodzić tak często – chyba przestraszyła się mojej mamy.

Ale problem nie zniknął. Gdy tylko mama wróciła do Białegostoku, Halina znów zaczęła swoje gry:
– „Zosia powinna chodzić do lepszego żłobka! Ja mogę ją odbierać każdego dnia!”
– „Nie chcemy żłobka ani twojej pomocy.”
– „Nie doceniacie tego, co dla was robię!”

Pewnego dnia Paweł wrócił z pracy blady jak ściana:
– „Mama była dziś u mnie w biurze… Powiedziała mojemu szefowi, że jestem przemęczony przez domowe obowiązki i może powinienem dostać mniej projektów…”
Byłam w szoku.
– „To już przekracza wszelkie granice! Musisz z nią porozmawiać!”
Paweł milczał długo.
– „Nie wiem jak… Ona zawsze była taka silna…”

Wtedy podjęłam decyzję: poszłam do psychologa rodzinnego. Potrzebowałam wsparcia i narzędzi do walki o siebie i swoją rodzinę.

Na terapii nauczyłam się stawiać granice i mówić o swoich uczuciach bez poczucia winy.

Kiedy Halina kolejny raz przyszła bez zapowiedzi i zaczęła krytykować mój sposób wychowania Zosi, powiedziałam spokojnie:
– „Halino, doceniam twoją troskę, ale to ja jestem matką Zosi i to ja podejmuję decyzje dotyczące jej wychowania. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, proszę cię o uszanowanie naszej prywatności.”
Halina była wściekła:
– „Jak śmiesz tak do mnie mówić?! To ja ci pomagam! To ja wiem lepiej!”
– „Nie potrzebuję tej pomocy w takiej formie.”

Od tamtej pory nasze relacje stały się chłodne. Paweł długo nie mógł się pogodzić z tym dystansem między mną a jego matką.
Ale po kilku miesiącach sam zauważył zmianę: Zosia była spokojniejsza, ja mniej nerwowa, a nasz dom stał się miejscem odpoczynku zamiast pola bitwy.

Dziś wiem jedno: gdyby nie wsparcie mojej mamy i terapia, mogłabym już nie mieć rodziny.

Czasem pytam siebie: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo piekło pod płaszczykiem rodzinnej troski? Dlaczego tak trudno nam postawić granice najbliższym? Czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a lojalnością wobec rodziny męża?

Czekam na wasze historie – może razem znajdziemy odpowiedź.