Bliźniaki, cień za drzwiami i tajemnica, która zmieniła moje życie – historia samotnej matki z Warszawy
– Mamo, ktoś stoi pod oknem! – głos mojej czteroletniej córki, Zosi, przeszył ciszę wieczoru. W jednej chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Odruchowo przycisnęłam do siebie śpiącego Stasia, jednego z moich bliźniaków. Drugi, Franek, właśnie zasnął w swoim łóżeczku. Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja próbowałam zachować spokój.
– To pewnie tylko cień drzewa, kochanie – powiedziałam cicho, choć sama nie byłam tego taka pewna. Od kilku tygodni miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Najpierw myślałam, że to zmęczenie po porodzie i nieprzespane noce. Ale potem zaczęły się dziwne telefony, listy bez nadawcy i cienie przesuwające się za płotem naszego małego domu na warszawskim Zaciszu.
Samotne macierzyństwo wybrałam świadomie. Po trzydziestce wiedziałam już, że nie chcę czekać na księcia z bajki. Zdecydowałam się na in vitro. Rodzina była w szoku – mama płakała, tata milczał przez tydzień. Brat, Tomek, powiedział tylko: „Zwariowałaś”. Ale ja byłam pewna swojej decyzji. Przez dziewięć miesięcy nosiłam w sobie dwie istoty i czułam się silniejsza niż kiedykolwiek.
A potem przyszły one – dwie małe istoty o identycznych oczach jak mój ojciec. Staś i Franek. Zosia była zachwycona, choć czasem zazdrosna. Nasze życie było trudne, ale pełne miłości. Pracowałam zdalnie jako graficzka, a dzieci były całym moim światem.
Ale od kilku tygodni coś się zmieniło. Najpierw znalazłam pod drzwiami kopertę z wyciętym z gazety napisem: „Wiem wszystko”. Potem ktoś zadzwonił do drzwi późnym wieczorem i uciekł zanim zdążyłam otworzyć. Zosia zaczęła mówić o „panu w czarnym płaszczu”, który stoi pod furtką.
Pewnego dnia, gdy wracałam z dziećmi ze sklepu, zobaczyłam samochód zaparkowany naprzeciwko domu. Siedział w nim mężczyzna w ciemnych okularach. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, odjechał z piskiem opon. Próbowałam to zignorować, ale strach narastał.
W końcu zadzwoniłam do Tomka.
– Tomek, musisz przyjechać. Ktoś mnie śledzi – powiedziałam drżącym głosem.
– Może to tylko twoja wyobraźnia? – odpowiedział sceptycznie.
– Tomek, proszę cię…
Przyjechał tego samego wieczoru. Przesiedzieliśmy razem całą noc przy kuchennym stole. Opowiedziałam mu o wszystkim: o listach, telefonach, samochodzie.
– Może to ktoś z przeszłości? – zapytał cicho.
– Ale kto? Nie mam żadnych wrogów…
Tomek spojrzał na mnie dziwnie.
– A ojciec dzieci? – rzucił nagle.
Zamarłam.
– Przecież to in vitro…
– Ale nasienie musiało być od kogoś…
Przez chwilę nie mogłam oddychać. W klinice zapewniali mnie o anonimowości dawcy. Ale czy na pewno?
Następnego dnia dostałam kolejny list: „Chcę poznać moje dzieci”.
Zadzwoniłam do kliniki. Rozmowa była krótka i nieprzyjemna.
– Przykro nam, pani Marto, ale nie możemy udzielić żadnych informacji na temat dawcy – usłyszałam chłodny głos recepcjonistki.
– Ale ktoś mnie nachodzi! – krzyknęłam rozpaczliwie.
– Proszę zgłosić sprawę na policję.
Policja przyjęła zgłoszenie bez entuzjazmu. „Może to żart” – powiedział młody funkcjonariusz. Ale ja czułam, że to coś poważniejszego.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Marta… muszę ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie.
– Co się stało?
– Twój ojciec… on… on miał kiedyś romans. Z kobietą z naszej ulicy. Ona miała syna…
Zamarłam.
– Chcesz powiedzieć, że mam przyrodniego brata?
– Tak… On wyjechał do Niemiec wiele lat temu. Ale ostatnio ktoś widział go w okolicy…
Nagle wszystko zaczęło układać się w całość. Czy to możliwe, że mój przyrodni brat dowiedział się o moich dzieciach? Czy mógł być dawcą nasienia? Czy to on mnie obserwuje?
Nie spałam całą noc. Rano znalazłam kolejny list: „Musimy porozmawiać. Jutro o 20:00 pod starym dębem”.
Bałam się iść sama, ale Tomek nalegał:
– Pójdziemy razem. Musimy to zakończyć.
O 20:00 staliśmy pod dębem niedaleko naszego domu. Po chwili z ciemności wyłonił się mężczyzna – wysoki, szczupły, o znajomych rysach twarzy.
– Marta? – zapytał cicho.
– Kim jesteś?
– Nazywam się Andrzej… Jestem twoim bratem.
Zaniemówiłam.
– Dlaczego mnie śledzisz? Czego chcesz?
Andrzej spuścił głowę.
– Przepraszam… Dowiedziałem się niedawno o wszystkim. O tobie, o dzieciach… Pracowałem kiedyś w tej klinice jako laborant… To był przypadek… Ale kiedy zobaczyłem zdjęcia twoich dzieci na Facebooku… One mają oczy naszego ojca… Musiałem wiedzieć…
Poczułam gniew i rozpacz jednocześnie.
– Dlaczego nie przyszedłeś po prostu porozmawiać? Dlaczego straszyłeś mnie i dzieci?
Andrzej zaczął płakać.
– Bałem się… Nie wiedziałem jak… Chciałem tylko zobaczyć rodzinę…
Tomek objął mnie ramieniem.
– Musimy to wszystko wyjaśnić – powiedział spokojnie.
Tamtej nocy długo rozmawialiśmy z Andrzejem. Okazało się, że przez lata żył w cieniu naszego ojca i szukał swojego miejsca na świecie. Teraz chciał tylko poznać naszą rodzinę i naprawić błędy przeszłości.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię mu wybaczyć strach i niepokój, które nam zafundował. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też odwaga do stawienia czoła prawdzie – nawet tej najtrudniejszej.
Czasem patrzę na moje dzieci i zastanawiam się: czy lepiej żyć w nieświadomości czy znać całą prawdę? Czy każda tajemnica powinna ujrzeć światło dzienne?