Mój syn miał drugie życie, o którym nie miałam pojęcia. Gdy trafił do szpitala, wszystko się wydało…
– Mamo, nie musisz tu być – powiedział Michał, odwracając wzrok w stronę okna szpitalnej sali. Jego głos był cichy, niemal nieobecny, jakby chciał zniknąć razem z resztkami popołudniowego światła. Stałam przy jego łóżku, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. W tej chwili czułam się bardziej obca niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie wiedziałam nawet, co mu odpowiedzieć. Przez lata próbowałam się do niego zbliżyć, ale zawsze trafiałam na mur. Michał był moim jedynym dzieckiem – po śmierci męża to on był całym moim światem. Ale dorósł, wyprowadził się do Warszawy i coraz rzadziej odbierał telefony. Tłumaczyłam sobie, że tak musi być – młodzi mają swoje życie. Ale kiedy zadzwoniła do mnie pielęgniarka z informacją, że Michał trafił do szpitala po wypadku na rowerze, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce.
Przyjechałam natychmiast. Zastałam go bladego, z opatrunkiem na głowie i ręką w gipsie. Ale to nie obrażenia najbardziej mnie przeraziły – tylko jego obojętność. Jakby nie chciał mnie widzieć. Jakby byłam dla niego ciężarem.
– Michał, przecież jestem twoją matką – wyszeptałam, próbując ukryć drżenie głosu.
– Wiem – odpowiedział krótko.
Przez kolejne dni przychodziłam codziennie. Przynosiłam mu ulubione drożdżówki z piekarni pod domem, czytałam na głos fragmenty książek, które kiedyś lubił. Ale on milczał. Czasem odwracał się do ściany. Czułam się bezradna i upokorzona.
Pewnego dnia, gdy wracałam z bufetu z kawą, zobaczyłam przy jego łóżku młodą kobietę. Miała krótkie włosy i kolorowe tatuaże na rękach. Rozmawiali cicho, ale Michał uśmiechał się do niej – pierwszy raz od lat widziałam go takiego. Zatrzymałam się w drzwiach, nie chcąc przeszkadzać.
– To twoja mama? – zapytała dziewczyna, gdy mnie zauważyła.
Michał skinął głową bez entuzjazmu.
– Dzień dobry, jestem Kasia – przedstawiła się z uśmiechem. – Pracujemy razem w fundacji.
Fundacji? Byłam przekonana, że Michał jest programistą w dużej korporacji. Tak mi mówił przez telefon. Zanim zdążyłam zapytać, Kasia już opowiadała o ich wspólnych projektach: o pomocy osobom bezdomnym, o nocnych patrolach po mieście, o zbiórkach na ciepłe posiłki.
– Michał jest niesamowity – powiedziała z dumą. – Gdyby nie on, wielu ludzi nie miałoby gdzie spać zimą.
Patrzyłam na syna z niedowierzaniem. Przez lata żyłam w przekonaniu, że jego życie to praca za biurkiem i samotne wieczory przed komputerem. Tymczasem on miał drugie życie – pełne pasji i poświęcenia dla innych.
Po wyjściu Kasi zebrałam się na odwagę.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytałam cicho.
Michał długo milczał.
– Bo nigdy cię to nie interesowało – odpowiedział w końcu. – Zawsze chciałaś mieć syna-inżyniera, który zarabia dużo pieniędzy i ma poukładane życie. Nie chciałem cię rozczarować.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę byłam taką matką? Czy przez lata widziałam tylko to, co chciałam widzieć?
Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej niespodzianek. Do Michała przychodzili ludzie: starszy pan z siwą brodą, który przyniósł mu własnoręcznie upieczony chleb; młoda dziewczyna z dzieckiem na rękach; chłopak w dresie z psem na smyczy. Wszyscy dziękowali mu za pomoc, za wsparcie, za dobre słowo.
Czułam się coraz mniejsza wobec tego wszystkiego. Zaczęłam rozumieć, jak bardzo się myliłam co do własnego syna. I jak wiele straciłam przez własne oczekiwania.
Pewnego wieczoru usiadłam przy jego łóżku i powiedziałam:
– Przepraszam cię, Michał. Za to, że nie umiałam cię słuchać. Za to, że chciałam cię zmienić na siłę.
Spojrzał na mnie uważnie po raz pierwszy od lat.
– Chciałem tylko być sobą – powiedział cicho.
Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od śmierci męża poczułam się naprawdę blisko mojego syna.
Po wyjściu ze szpitala Michał zaprosił mnie na spotkanie fundacji. Poznałam ludzi, którym pomagał – ludzi z marginesu społeczeństwa, których wcześniej omijałam szerokim łukiem na ulicy. Zobaczyłam ich historie i zrozumiałam, dlaczego syn wybrał taką drogę.
Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno, by poznać własne dziecko na nowo. I nigdy nie wolno zamykać się na drugiego człowieka tylko dlatego, że jest inny niż sobie wymarzyliśmy.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryją nasi najbliżsi? I czy potrafimy ich zaakceptować takimi, jakimi naprawdę są?