Cień nad stołem: Historia jednej kolacji, która zmieniła wszystko

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i wrzasku: — Znowu spóźniona?! — ryknął Stach, właściciel baru, nawet nie patrząc w moją stronę. — Myślisz, że jak jesteś córką mojej siostry, to możesz robić, co chcesz?

Zamarłam w progu. W rękach ściskałam reklamówkę z własnym nożem i fartuszkiem. Byłam już po trzydziestce, a czułam się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka. — Przepraszam, autobus… — zaczęłam, ale Stach już odwracał się do Haliny, kucharki z wiecznym papierosem w ustach. — Daj jej ziemniaki do obierania. Niech się na coś przyda.

W kuchni panował chaos: tłuste ściany, radio grające disco polo, Halina klnąca pod nosem i młody chłopak, Bartek, który pierwszy dzień był na zmywaku. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i gorycz niespełnionych ambicji.

— Ty jesteś ta „warszawianka”, co to miała być szefową kuchni w hotelu? — Halina spojrzała na mnie z kpiną. — A teraz ziemniaki obierasz u Stacha. Życie, co?

Zacisnęłam zęby. Tak, byłam tą „warszawianką”. Kiedyś miałam marzenia: własna restauracja, konkursy kulinarne, podróże. Ale po rozwodzie i bankructwie wróciłam do rodzinnego miasteczka pod Radomiem. Mama nie żyła od lat, ojciec pił. Została tylko ciotka Zosia i jej brat Stach — ten sam, który teraz patrzył na mnie jak na darmozjada.

— Słuchaj, Magda — Halina nachyliła się do mnie konspiracyjnie — tu nie ma miejsca na gwiazdy. Tu się zapierdziela. Jak ci nie pasuje, droga wolna.

— Daj jej spokój — wtrącił Bartek cicho. — Każdy kiedyś zaczynał.

— Ty się lepiej nie odzywaj! — Halina pacnęła go ścierką.

Obierałam ziemniaki z takim zacięciem, jakby to one były winne mojej porażki. W głowie dudniły mi słowa byłego męża: „Jesteś za miękka na ten biznes”.

Nagle do kuchni wszedł Stach z telefonem przy uchu. — Dzisiaj przychodzi ten dziennikarz z gazety! — wrzasnął. — Ma być schabowy jak u mamy! I rosół! Jak coś spieprzycie, zamykam bar!

Halina spojrzała na mnie z pogardą: — No to się popiszesz, Magdusia?

Nie odpowiedziałam. Ale w środku coś we mnie pękło. Przez lata gotowałam dla ludzi z całego świata. Teraz miałam udowodnić coś ludziom, którzy widzieli we mnie tylko nieudacznicę.

Po południu kuchnia zamieniła się w pole bitwy. Halina narzekała na mięso („To nie schab! To podeszwa!”), Bartek rozlał rosół na podłogę, a Stach biegał jak opętany.

— Magda! Ty robisz schabowego! — rzucił nagle Stach. — Halina, ty rosół!

Halina aż się zakrztusiła dymem: — Co?! Ona?!

— Tak! Jak spieprzy, to jej wina!

Ręce mi drżały, gdy rozbijałam mięso. Przypomniałam sobie babcię Wandę i jej sekretny sposób: mleko do panierki i szczypta majeranku. Zrobiłam wszystko jak kiedyś w dzieciństwie.

W sali gwar narastał. Przyszedł dziennikarz — młody facet w okularach, z notesem i aparatem. Zamówił schabowego i rosół.

Stach stał za drzwiami kuchni i podsłuchiwał:

— No i jak? Smakuje?

Dziennikarz przełknął kęs i spojrzał na Stacha:

— To najlepszy schabowy, jakiego jadłem od lat. Przypomina mi dzieciństwo u babci na wsi.

Stach aż się rozpromienił:

— To Magda robiła!

Halina rzuciła ściereczką o blat:

— No proszę! Warszawianka się popisała!

Ale ja nie czułam triumfu. Czułam tylko pustkę. Wiedziałam, że to nie zmieni mojego życia. Po pracy usiadłam na schodach za barem i zapaliłam papierosa (choć rzuciłam lata temu). Bartek przysiadł się do mnie.

— Nie przejmuj się Haliną. Ona zawsze taka była.

— To nie o nią chodzi — westchnęłam. — Po prostu… myślałam, że będę kimś więcej.

Bartek spojrzał na mnie poważnie:

— Dla mnie jesteś kimś więcej. Dzięki tobie dziś pierwszy raz poczułem, że tu pasuję.

Zamilkliśmy na chwilę.

Nagle wyszedł Stach:

— Magda… przepraszam za rano. Wiem, że ci ciężko po tym wszystkim… Ale dobrze gotujesz. Może byś została na stałe?

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem:

— A Halina?

— Halina już swoje przepracowała… Ty masz świeże pomysły.

Wróciłam tego wieczoru do pustego mieszkania po mamie. Na stole leżało stare zdjęcie: ja jako dziecko z babcią Wandą przy kuchennym stole. Uśmiechnęłam się przez łzy.

Następnego dnia przyszła ciotka Zosia:

— Magda… Stach mówił, że dobrze ci idzie. Może byś w końcu wybaczyła ojcu? On jest stary i chory…

Zacisnęłam pięści:

— On nigdy nie przyszedł nawet na mój ślub! Nigdy nie powiedział „przepraszam”!

— Czasem trzeba wybaczyć dla siebie, nie dla niego — szepnęła Zosia.

Wieczorem zadzwonił ojciec:

— Magda… słyszałem, że wróciłaś… Może byśmy pogadali? Wiem, że zawaliłem…

Milczałam długo.

— Może kiedyś…

Odkładając słuchawkę poczułam ulgę i ból jednocześnie. Wiedziałam już jedno: życie to nie konkurs kulinarny. Tu nie ma nagród za pierwsze miejsce. Jest tylko codzienność i ludzie, którym można dać coś dobrego — choćby talerz schabowego czy słowo przebaczenia.

Czasem myślę: czy gdybym nie upadła tak nisko, umiałabym docenić smak zwykłego życia? Czy wy też musieliście kiedyś zacząć wszystko od nowa? Podzielcie się swoją historią.