Data przydatności do spożycia minęła – opowieść Zofii z Podlasia

Data przydatności do spożycia minęła – te słowa wyświetliły się na kartonie mleka, który trzymałam w drżących dłoniach. Wczorajszy świt w małym miasteczku na obrzeżach Podlasia powitał mnie chłodem. Kuchnia, przesiąknięta wilgocią starych ścian, milczała, tylko od czasu do czasu skrzypiały deski podłogi. Poranne światło, przebijające się przez zamglone okno, rzucało na podłogę mój cień — długi, rozmyty, jakby sama bała się zająć za dużo miejsca.

Włączyłam czajnik, choć nie miałam ochoty na herbatę. Z przyzwyczajenia. Tak samo jak codziennie od śmierci męża. Otworzyłam lodówkę i spojrzałam na półki – jogurt z zeszłego tygodnia, ser z zielonymi plamkami, mleko, które już dawno powinno trafić do śmieci. Wszystko tu było przeterminowane. Tak samo jak ja?

Nagle usłyszałam kroki na schodach. To była moja córka, Marta. Przyjechała na weekend z Warszawy, jak zwykle z torbą pełną zakupów i pretensji.

– Mamo, czemu tu jest tak zimno? – zapytała, zrzucając płaszcz na krzesło.

– Piec się zepsuł – odpowiedziałam cicho. – Nie miałam siły go naprawiać.

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem. Zawsze miała dla mnie gotowe rozwiązania. – Mogłaś zadzwonić do pana Staszka! Albo do mnie! Przecież nie możesz tak siedzieć w zimnie.

Westchnęłam ciężko. – Nie chciałam cię martwić.

– Ale ja się martwię! – podniosła głos. – Ty nawet nie próbujesz sobie pomóc!

Zamilkłyśmy na chwilę. Marta zaczęła przeglądać lodówkę.

– Mamo… To mleko jest przeterminowane od tygodnia! I ten ser… Ty w ogóle coś jesz?

Poczułam wstyd. Nie chciałam jej mówić, że ostatnio nie miałam apetytu. Że jedzenie wydaje mi się bez smaku, a każdy dzień taki sam jak poprzedni.

– Czasem zapominam – wymamrotałam.

Marta spojrzała na mnie uważnie. – Mamo… co się z tobą dzieje?

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w swoje dłonie, szorstkie od pracy w ogrodzie i sprzątania pustego domu.

– Czuję się… jak to mleko – powiedziałam w końcu. – Jakby moja data przydatności już minęła.

Marta usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczałyśmy. W końcu odezwała się cicho:

– Mamo, nie możesz tak mówić. Jesteś mi potrzebna. Jesteś babcią dla Antosia…

Uśmiechnęłam się smutno. – Ale ty masz swoje życie w Warszawie. Ja tu zostałam sama.

Marta spuściła wzrok. Wiedziałam, że czuje się winna. Ale przecież nie mogłam jej zatrzymać na siłę.

– Może powinnaś sprzedać ten dom i przeprowadzić się do nas? – zaproponowała nagle.

Poczułam narastającą panikę. Ten dom był wszystkim, co mi zostało po mężu. Każda deska, każdy zakamarek przypominał mi o nim. O nas.

– Nie mogę… Nie jestem gotowa – wyszeptałam.

Marta westchnęła z rezygnacją i zaczęła sprzątać kuchnię. Patrzyłam na nią i czułam narastającą złość – na siebie, na nią, na cały świat. Dlaczego wszystko musi się zmieniać?

Po południu wyszłam do ogrodu. Ziemia była twarda od mrozu, a stare jabłonie wyglądały jak szkielety dawnych lat. Przypomniałam sobie, jak sadziliśmy je razem z mężem tuż po ślubie. Teraz zostałam tylko ja i te drzewa.

Wieczorem Marta zaproponowała wspólne oglądanie zdjęć rodzinnych. Przyniosła albumy ze strychu i usiadłyśmy razem przy stole.

– Pamiętasz tę Wigilię? – zapytała, pokazując zdjęcie sprzed lat.

Uśmiechnęłam się przez łzy. – Twój tata wtedy upiekł pierwszy raz piernik…

– I spalił go na węgiel! – zaśmiała się Marta.

Przez chwilę było nam lżej. Ale potem znów wróciły myśli o samotności i przemijaniu.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam ciszy starego domu. Myślałam o tym, ile jeszcze takich poranków przede mną. Czy naprawdę wszystko już za mną? Czy jeszcze mogę coś zmienić?

Następnego dnia Marta wyjechała wcześnie rano. Zostałam sama z ciszą i przeterminowanym mlekiem w lodówce. Wzięłam karton do ręki i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wyrzucić go razem ze wszystkim, co mnie tu trzyma.

Ale potem pomyślałam: może jeszcze nie czas? Może jeszcze znajdę w sobie siłę, żeby zacząć od nowa?

Czasem życie smakuje jak kwaśne mleko – trudno je przełknąć, ale może właśnie wtedy trzeba spróbować czegoś nowego? Czy ktoś z was też czuł kiedyś, że jego data przydatności już minęła? Co wtedy zrobiliście?