Mój mąż odszedł do innej, a po 12 latach wrócił. Czy można wybaczyć zdradę?

– Co tu robisz? – zapytałam, czując jak serce wali mi w piersi, gdy zobaczyłam Marka w progu mojego mieszkania. Było już ciemno, dzieci spały, a ja nie spodziewałam się nikogo. Przez chwilę miałam wrażenie, że to sen – albo raczej koszmar, który wrócił po latach.

Marek patrzył na mnie tym samym wzrokiem, którym kiedyś zdobył moje serce. Ale teraz widziałam w jego oczach coś jeszcze – zmęczenie, żal, może nawet strach. Przez chwilę milczał, jakby szukał słów.

– Musiałem cię zobaczyć, Aniu. Musiałem… przeprosić. – Jego głos był cichy, prawie szeptany.

Zanim opowiem, co wydarzyło się tej nocy, muszę wrócić do początku. Do tamtej imprezy na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Byłam wtedy dziewczyną z małego miasta pod Radomiem, wychowaną przez surowych rodziców: mama nauczycielka, tata listonosz. Zawsze słyszałam: „Najpierw nauka, potem chłopaki”. Marek był zupełnie inny niż wszyscy chłopcy, których znałam – pewny siebie, zabawny, otwarty. Gdy zaprosił mnie na kawę, czułam się jak bohaterka filmu.

Szybko staliśmy się nierozłączni. Wspólne spacery po Starym Mieście, wieczory z książkami i winem, pierwsze poważne rozmowy o przyszłości. Po roku zamieszkaliśmy razem w wynajmowanej kawalerce na Ochocie. Rodzice byli sceptyczni – mama ostrzegała: „Nie ufaj za bardzo ludziom z miasta”. Ale ja byłam zakochana po uszy.

Po studiach wróciliśmy do mojego rodzinnego miasta. Marek dostał pracę w urzędzie gminy, ja uczyłam polskiego w liceum. Wzięliśmy ślub w małym kościele na wzgórzu. Było skromnie, ale szczęśliwie. Przez pierwsze lata wszystko układało się dobrze – przynajmniej tak mi się wydawało.

Aż pojawiła się ona – Justyna. Nowa koleżanka Marka z pracy. Młodsza ode mnie o pięć lat, zawsze uśmiechnięta i pewna siebie. Zaczęły się nadgodziny Marka, tajemnicze SMS-y i coraz częstsze kłótnie o drobiazgi. Pamiętam jedną z nich:

– Dlaczego wracasz tak późno? – spytałam pewnego wieczoru.
– Pracuję! Nie możesz tego zrozumieć? – krzyknął Marek i trzasnął drzwiami.

Wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak. Ale łudziłam się, że to tylko kryzys. Aż pewnego dnia Marek po prostu spakował walizkę.

– Odchodzę do Justyny – powiedział bez emocji. – Przepraszam.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu z rozbitym sercem i poczuciem upokorzenia. Rodzice byli wściekli:

– Mówiliśmy ci! – powtarzała mama. – Po co ci był ten cały Marek?

Przez pierwsze miesiące żyłam jak automat. Chodziłam do pracy, wracałam do domu i płakałam po nocach. Znajomi unikali tematu – nie wiedzieli, co powiedzieć. Najgorsza była cisza po jego odejściu. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości. Jakby nigdy nie istniał.

Po roku zaczęłam powoli wracać do życia. Zaczęłam biegać, zapisałam się na kurs fotografii. Poznałam Pawła – wdowca z dwójką dzieci. Nie zakochałam się od razu, ale z czasem nauczyliśmy się być razem. Ślub wzięliśmy cicho, tylko z najbliższymi. Paweł był dobrym człowiekiem: spokojnym, czułym, wyrozumiałym. Dzieci zaakceptowały mnie szybciej niż sądziłam.

Przez dwanaście lat nie miałam żadnych wieści od Marka. Słyszałam tylko plotki: że rozstał się z Justyną, że wyjechał do Niemiec za pracą, że podobno zachorował. Nie szukałam kontaktu – chciałam zamknąć ten rozdział raz na zawsze.

Aż do tamtego wieczoru.

Marek stał w moich drzwiach jak cień przeszłości.

– Wiem, że nie mam prawa tu być – zaczął niepewnie. – Ale musiałem ci powiedzieć… Że żałuję wszystkiego. Że byłem głupi i tchórzliwy.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam zmarszczki wokół oczu, siwe włosy na skroniach. To już nie był ten sam chłopak sprzed lat.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam cicho.
– Chciałem tylko… żebyś wiedziała, że nigdy cię nie zapomniałem. I że… jeśli możesz… wybacz mi.

W głowie kłębiły mi się myśli: gniew, żal, współczucie i… dziwna nostalgia za dawnym życiem. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić i powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone na płaczu i samotności.

– Marek… Ja już mam swoje życie – powiedziałam spokojnie. – Mam męża, dzieci… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Marek skinął głową ze smutkiem.

– Rozumiem… Chciałem tylko spróbować naprawić to, co zepsułem.

Zanim wyszedł, spojrzał na mnie jeszcze raz tym swoim dawnym wzrokiem.

– Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.

Zamknęłam drzwi i długo stałam oparta o framugę, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Przeszłość wróciła z całą siłą i zabolała tak samo jak wtedy.

Dziś wiem jedno: można nauczyć się żyć po zdradzie, ale blizny zostają na zawsze. Czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto złamał nam serce? A może lepiej zostawić przeszłość za sobą i nie rozdrapywać starych ran?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto nas zawiódł?