Zamknięte drzwi: Czuję się obca w ich świecie

— Nie, mamo, dzisiaj nie możemy się spotkać. Może innym razem — głos Pawła w słuchawce był cichy, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę. To już piąty raz w tym miesiącu. Pięć lat, odkąd Paweł ożenił się z Martą, a ja ani razu nie przekroczyłam progu ich mieszkania. Nawet na klatce schodowej nie stanęłam.

Pamiętam dzień ich ślubu. Byłam taka dumna z syna. Marta wydawała się miła, choć trochę zamknięta w sobie. Myślałam wtedy: „Może potrzebuje czasu, żeby się otworzyć?” Ale czas mijał, a ja czułam się coraz bardziej obca w ich świecie.

Pierwsze święta po ślubie spędzili u nas. Było miło, choć Marta cały czas zerkała na zegarek. Gdy zaproponowałam, że mogę pomóc jej w kuchni, uśmiechnęła się chłodno i powiedziała: — Dziękuję, poradzę sobie sama. — Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że to początek dystansu.

Z każdym kolejnym rokiem było coraz trudniej. Paweł coraz rzadziej dzwonił. Zawsze miał wymówkę: praca, zmęczenie, Marta źle się czuje. Kiedyś zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:

— Pawle, dlaczego nigdy mnie nie zapraszacie?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. W końcu usłyszałam:

— Mamo, Marta nie lubi gości. Lubi mieć wszystko pod kontrolą.

Zrobiło mi się przykro. Przecież nie jestem byle kim. Jestem jego matką! Czy naprawdę tak trudno znaleźć dla mnie miejsce w swoim życiu?

Próbowałam zbliżyć się do Marty. Zapraszałam ją na kawę, proponowałam wspólne zakupy. Zawsze miała wymówkę: praca, spotkanie z koleżanką, ból głowy. Czułam się coraz bardziej zbędna.

Pewnego dnia spotkałam Martę przypadkiem w sklepie. Stała przy kasie z pełnym koszykiem zakupów. Uśmiechnęłam się do niej i podeszłam.

— Cześć, Marto! Jak się masz?

Spojrzała na mnie zaskoczona i lekko spięta.

— Dzień dobry, pani Danuto. Wszystko dobrze, dziękuję.

— Może pomogę ci z zakupami? — zaproponowałam z nadzieją.

— Nie trzeba, poradzę sobie — odpowiedziała szybko i odwróciła wzrok.

Wyszłyśmy razem ze sklepu. Próbowałam zagaić rozmowę:

— Może kiedyś wpadniesz do mnie na herbatę?

— Ostatnio mamy dużo na głowie… — urwała i pożegnała się pospiesznie.

Stałam na chodniku z uczuciem upokorzenia. Czy naprawdę jestem dla nich ciężarem?

Najgorsze są święta. Wszyscy znajomi opowiadają o wnukach, o rodzinnych spotkaniach przy stole. Ja siedzę sama w swoim mieszkaniu i patrzę na telefon, który milczy. Czasem Paweł zadzwoni z życzeniami, ale zawsze w pośpiechu.

W zeszłym roku postanowiłam zrobić pierwszy krok. Upiekłam szarlotkę i pojechałam pod ich blok. Zadzwoniłam do Pawła:

— Synku, jestem pod waszym domem. Może chociaż na chwilę zejdziecie?

Po drugiej stronie usłyszałam nerwowy szept:

— Mamo, Marta jest zmęczona po pracy… To nie jest dobry moment.

— Ale ja tylko na chwilkę… — próbowałam jeszcze.

— Przepraszam, mamo. Innym razem — powiedział i rozłączył się.

Stałam pod tym blokiem z ciastem w rękach i łzami w oczach. Patrzyłam na okna ich mieszkania i czułam się jak intruz.

Czasem zastanawiam się, co zrobiłam źle. Czy byłam złą matką? Czy za bardzo go kochałam? Może powinnam była być bardziej stanowcza wobec Marty? Ale przecież zawsze starałam się być uprzejma i wyrozumiała.

Ostatnio sąsiadka powiedziała mi:

— Danusiu, nie przejmuj się tak! Syn wróci do matki prędzej czy później.

Ale ja już nie wierzę w te bajki. Widzę, jak bardzo Paweł jest pod wpływem Marty. Ona decyduje o wszystkim: gdzie jadą na wakacje, z kim się spotykają, nawet o tym, co jedzą na obiad.

Czasem śni mi się mój dom pełen śmiechu dzieci i rozmów przy stole. Budzę się wtedy z uczuciem pustki.

Kilka tygodni temu zachorowałam na grypę. Leżałam sama przez kilka dni z gorączką. Paweł zadzwonił raz:

— Mamo, wszystko w porządku?

— Tak, synku… — skłamałam.

Nie chciałam go martwić ani prosić o pomoc. Wiedziałam, że i tak nie przyjdzie.

Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby po prostu przestać dzwonić i czekać aż to oni zatęsknią za mną. Ale czy to coś zmieni? Czy matka może naprawdę przestać kochać swoje dziecko?

Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę innym kobietom ich rodzinnych relacji. Wiem jednak jedno: nigdy nie przestanę być matką Pawła, nawet jeśli on zamknął przede mną drzwi swojego domu.

Czy to ja jestem winna tej sytuacji? Czy powinnam walczyć o miejsce w ich życiu czy pogodzić się z samotnością? Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie…