Kiedy mama przeszła na emeryturę, zaczęliśmy jej pomagać finansowo. Ale ostatnio czuję, że to się musi skończyć…
– Znowu nie przelałaś mi tych dwustu złotych? – głos mamy przez telefon był ostry jak brzytwa. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą. Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie z troską, ale i z tym cieniem irytacji, który pojawiał się coraz częściej.
– Mamo, miałam ciężki tydzień w pracy. Przeleję ci dzisiaj wieczorem – odpowiedziałam cicho, próbując nie dopuścić do głosu złości.
– Wiesz, że muszę zapłacić za leki! – usłyszałam w odpowiedzi. – Nie wiem, co bym zrobiła bez was. Ale czasem mam wrażenie, że o mnie zapominacie…
Odkąd mama przeszła na emeryturę, jej życie wywróciło się do góry nogami. Przez lata była księgową w dużej firmie w Warszawie. Zawsze powtarzała, że „na starość to sobie odpocznie”. Ale rzeczywistość okazała się inna: emerytura ledwo starczała na rachunki i leki. Tata zmarł kilka lat temu, a ja i Tomek zostaliśmy jej jedynym wsparciem.
To właśnie wtedy rodzice przekazali nam swoje dwupokojowe mieszkanie na Pradze. Było stare, zaniedbane, pełne wspomnień i zapachu naftaliny. Przez pierwsze miesiące po przeprowadzce czułam się jak intruz w czyimś życiu. Każdy kąt przypominał mi dzieciństwo, ale też kłótnie rodziców i wieczne narzekania mamy.
– Musimy zrobić remont – powiedział Tomek pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny potknął się o wystający próg w łazience.
Remont trwał miesiącami. Każda decyzja była walką: czy zostawić starą meblościankę po babci, czy wyrzucić? Czy przemalować ściany na biało, czy zostawić beżowe plamy po dawnych obrazach? Mama dzwoniła codziennie, pytając o postępy i dorzucając swoje „dobre rady”.
– Nie wyrzucajcie tej komody! To jeszcze po mojej mamie! – krzyczała przez telefon.
– Mamo, ona się rozpada! – tłumaczyłam bez skutku.
W końcu udało się stworzyć coś na kształt domu. Ale wraz z nowym mieszkaniem przyszły nowe obowiązki: regularne przelewy dla mamy, zakupy leków, wizyty u lekarzy. Początkowo robiłam to z poczucia wdzięczności – przecież dostałam mieszkanie. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak bankomat.
Tomek coraz częściej mówił:
– Twoja mama traktuje nas jak portfel. A my też mamy swoje życie! Chcemy odkładać na wakacje, na przyszłość…
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. W głowie miałam obraz mamy siedzącej samotnie przy kuchennym stole, z kubkiem herbaty i stertą rachunków. Ale miałam też siebie – zmęczoną, sfrustrowaną, z poczuciem winy za każdy dzień zwłoki z przelewem.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Tomka siedzącego na kanapie z głową w dłoniach.
– Musimy porozmawiać – powiedział cicho. – Nie dam rady tak dalej. Czuję się jakbyśmy żyli tylko dla twojej mamy.
Usiadłam obok niego i rozpłakałam się. Wszystko we mnie pękło: żal do mamy o wieczne pretensje, żal do siebie o brak asertywności, żal do Tomka o to, że nie rozumie mojej sytuacji.
– Przecież ona nie ma nikogo innego… – szepnęłam.
– Ale my też jesteśmy rodziną! – odpowiedział stanowczo. – Chcę mieć żonę, a nie opiekunkę swojej teściowej.
Tej nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy etap naszego życia: dzieciństwo pełne niedopowiedzeń i emocjonalnych szantaży; młodość pod znakiem „musisz być najlepsza”; dorosłość z piętnem „jesteś mi coś winna”.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
– Co się stało? – zapytała od razu podejrzliwie.
– Nie damy rady cię dalej tak wspierać finansowo co miesiąc. Musimy zacząć myśleć też o sobie…
Zapadła cisza. Słyszałam tylko jej oddech po drugiej stronie słuchawki.
– Czyli zostawicie mnie na pastwę losu? Po tym wszystkim?
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam też, że muszę postawić granice – dla siebie i dla Tomka.
– Mamo, kocham cię i zawsze będziemy ci pomagać w miarę możliwości. Ale nie możemy już być twoim jedynym źródłem utrzymania…
Rozłączyła się bez słowa.
Przez kolejne dni czułam się jak najgorsza córka świata. Mama nie odbierała telefonów. Tomek próbował mnie pocieszać:
– Musiała to usłyszeć. Może teraz coś się zmieni…
Po tygodniu mama zadzwoniła sama.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Nie chciałam być ciężarem… Po prostu boję się być sama.
Rozpłakałyśmy się obie. Ustaliłyśmy nowe zasady: będziemy pomagać w nagłych sytuacjach, ale nie co miesiąc. Mama zaczęła chodzić do klubu seniora i powoli odzyskiwać niezależność.
Czasem jednak budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy można przestać pomagać najbliższym bez poczucia winy? Czy jestem złą córką, jeśli chcę żyć własnym życiem?