Miłość na rozdrożu: Pomiędzy rodziną a własnym szczęściem
– Nie rozumiesz, Anka! To nie jest takie proste! – Paweł rzucił kluczami na stół, a ja poczułam, jak w gardle rośnie mi gula.
Wiedziałam, że ten wieczór będzie trudny. Od tygodni czułam narastające napięcie, ale to, co wydarzyło się dzisiaj, przebiło wszystko. Siedziałam na kanapie, wpatrzona w ścianę, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy to ja byłam problemem? Czy może świat wokół mnie był zbyt ciasny na nasze szczęście?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznałam Pawła dwa lata temu na szkoleniu w Krakowie. Był wtedy świeżo po rozwodzie z Martą, miał dwójkę dzieci – Olę i Michała. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Jego czułość, poczucie humoru i dojrzałość były jak balsam na moją samotność po nieudanym związku z Adamem. Paweł był inny – tak wtedy myślałam.
Przez pierwsze miesiące byliśmy nierozłączni. Spacery po Plantach, wspólne śniadania w niedzielne poranki, rozmowy do późna w nocy. Czułam się bezpieczna i kochana. Wiedziałam o jego dzieciach i byłej żonie, ale nigdy nie czułam się zagrożona. Paweł zapewniał mnie, że to już zamknięty rozdział.
Aż do dzisiejszego dnia.
– Anka, muszę pojechać do Marty. Michał ma gorączkę, a ona nie daje sobie rady – powiedział przez telefon tuż przed naszym wspólnym wyjściem do kina.
– Ale przecież to nasza rocznica… – szepnęłam, czując jak coś we mnie pęka.
– Przepraszam, naprawdę. Obiecuję, że wrócę szybko.
Nie wrócił. Siedziałam sama przy stole, patrząc na zimną kolację i świeczki, które powoli wypalały się do końca. O północy usłyszałam klucz w zamku.
– Przepraszam… Michał miał 40 stopni gorączki. Marta była przerażona. Musiałem zostać – tłumaczył się Paweł.
Nie miałam siły się kłócić. Ale tej nocy nie spałam ani minuty.
Następnego dnia postanowiłam pojechać do Marty pod pretekstem zostawienia Pawłowi dokumentów do pracy. Chciałam zobaczyć na własne oczy tę rodzinę, która ciągle była obecna w naszym życiu.
Drzwi otworzyła mi Marta – wysoka, zadbana kobieta o chłodnych oczach.
– Anka? Co ty tu robisz? – zapytała zaskoczona.
– Chciałam tylko zostawić Pawłowi te papiery…
W środku zobaczyłam Pawła siedzącego przy stole z Olą na kolanach. Michał spał na kanapie przykryty kocem. W powietrzu unosił się zapach rosołu i ciepła domowego ogniska. Przez chwilę poczułam się jak intruz.
– Może napijesz się herbaty? – zaproponowała Marta z wymuszonym uśmiechem.
Usiadłam na brzegu krzesła, czując na sobie jej wzrok. Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Anka… nie musiałaś tu przyjeżdżać.
– Chciałam pomóc – odpowiedziałam cicho.
Wróciłam do domu z poczuciem porażki. Przez kolejne dni Paweł był coraz bardziej nieobecny. Coraz częściej jeździł do Marty „pomagać dzieciom”, coraz rzadziej rozmawialiśmy o nas.
W końcu zebrałam się na odwagę:
– Paweł… czy ty jeszcze mnie kochasz?
Spojrzał na mnie długo, jakby ważył każde słowo.
– Kocham cię, Anka… Ale nie wiem, czy potrafię być tylko z tobą. Dzieci są dla mnie najważniejsze. Marta… ona sobie nie radzi sama.
Poczułam się jak druga opcja. Jak ktoś, kto zawsze będzie stał z boku, patrząc jak on buduje życie gdzie indziej.
Zadzwoniłam do mojej mamy:
– Mamo… chyba nie dam rady tak żyć.
– Wiedziałam, że tak będzie – westchnęła ciężko. – Po co ci facet z bagażem? Zawsze będziesz tą drugą.
Nie chciałam jej słuchać, ale jej słowa bolały bardziej niż przyznanie się przed samą sobą do porażki.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem jeszcze wiele razy. On zapewniał mnie o miłości, ale jego czyny mówiły co innego. Wspólne plany zaczęły się rozpadać jak domek z kart.
Pewnego dnia przyszła Ola:
– Ciociu Aniu… dlaczego nie chcesz już przychodzić do nas?
Zabrakło mi słów. Jak wytłumaczyć dziecku, że dorosłe sprawy są czasem zbyt trudne nawet dla dorosłych?
W pracy przestałam być sobą. Szefowa zwróciła mi uwagę:
– Aniu, jesteś rozkojarzona. Coś się dzieje?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wszystko we mnie krzyczało: „Uciekaj!”
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam rzeczy Pawła i poprosiłam go o rozmowę.
– Paweł… ja tak dłużej nie mogę. Kocham cię, ale nie chcę być tłem twojego życia. Potrzebuję kogoś, kto będzie ze mną naprawdę.
Milczał długo.
– Przepraszam… Chyba nigdy nie byłem gotowy na nowy początek – powiedział cicho i wyszedł.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Potem przyszła ulga – pierwszy raz od dawna mogłam oddychać pełną piersią.
Dziś mijają trzy miesiące od naszego rozstania. Czasem widuję Pawła na ulicy z dziećmi i Martą. Czasem Ola macha mi przez szybę samochodu. Czasem tęsknię za tym życiem, które mogło być moje…
Ale wiem jedno: zasługuję na więcej niż bycie czyimś cieniem.
Czy naprawdę można być szczęśliwym w związku, w którym zawsze jesteś tylko dodatkiem? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę? Może czasem trzeba wybrać siebie…
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?