Między ciszą a krzykiem: Opowieść Kingi o rozstaniu rodziców i poszukiwaniu własnego miejsca

— Wszystko zdążyłaś — nie wytrzymała babcia Bronia, witając mamę z wnuczką przy furtce. — Wyuczyłaś się, wyszłaś za mąż, urodziłaś, rozwiodłaś. Jak to się w ogóle robi w trzy lata?

Miałam wtedy trzy lata i pamiętam tylko zapach mokrej ziemi po deszczu, kiedy mama ściskała mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Nie rozumiałam jeszcze słów babci, ale czułam napięcie w powietrzu, jakby zaraz miało się rozpęknąć niebo. Mama nie odpowiedziała. Przeszłyśmy przez ogród, a ja potknęłam się o korzeń starej jabłoni. Babcia patrzyła na nas z takim spojrzeniem, jakbyśmy były nieproszonymi gośćmi we własnym domu.

Dopiero po latach zaczęłam zadawać sobie pytania: Dlaczego mama i tata nie zostali razem? Dlaczego tata został w mieście, a my wróciłyśmy na wieś? Mama nigdy nie chciała o tym mówić. — Było, minęło — powtarzała, kiedy próbowałam wyciągnąć z niej choćby strzępki prawdy. Ale ja widziałam jej łzy nocą, kiedy myślała, że śpię.

W domu babci Broni wszystko miało swoje miejsce i czas. Śniadanie o szóstej, obiad o dwunastej, kolacja o dziewiętnastej. Nawet smutek miał tu swoje godziny — najczęściej wieczorem, kiedy mama siedziała przy oknie i patrzyła w ciemność. Ja wtedy siadałam pod stołem i szeptałam do siebie: „Tato wróci. Musi wrócić.”

Ale tata nie wracał. Przysyłał pocztówki z miasta — z tramwajami, których nigdy nie widziałam na żywo. Pisał: „Kingo, ucz się dobrze. Tata cię kocha.” Czasem dzwonił, ale rozmowy były krótkie i niezręczne. — Jak w szkole? — pytał. — Dobrze — odpowiadałam, choć miałam dopiero pięć lat i szkoła była dla mnie czymś odległym jak księżyc.

Babcia Bronia nie przepadała za rozmowami o tacie. — Po co ci to wiedzieć? — burknęła raz, kiedy zapytałam, czy tata był kiedyś dobrym człowiekiem. — Był taki sam jak wszyscy. A twoja matka… — urwała i spojrzała na mamę z wyrzutem.

Mama pracowała w sklepie spożywczym w sąsiedniej wsi. Wracała zmęczona, z rękami pachnącymi chlebem i kiełbasą. Wieczorami czytała mi bajki, ale jej głos był cichy, jakby bała się obudzić duchy przeszłości. Kiedy pytałam o tatę, głaskała mnie po głowie i mówiła: — Nie wszystko trzeba wiedzieć.

Z czasem nauczyłam się nie pytać. Zamiast tego obserwowałam innych ojców na placu zabaw — jak podnosili swoje dzieci do góry, jak śmiali się razem z nimi. Zazdrościłam im tej beztroski, tego poczucia bezpieczeństwa. Czułam się jak ktoś z innego świata — świata bez ojca.

W szkole dzieci pytały: — A gdzie twój tata? Kłamałam wtedy: — Pracuje za granicą. W Niemczech albo w Anglii. Tak było łatwiej niż tłumaczyć prawdę, której sama nie znałam.

Najgorsze były święta. Wszyscy zbierali się przy stole, a babcia Bronia nakładała na talerz dodatkową porcję pierogów „dla nieobecnych”. Mama milczała, a ja patrzyłam na puste miejsce przy stole i wyobrażałam sobie tatę — jakby zaraz miał wejść, uśmiechnąć się i powiedzieć: „Już jestem”.

Pewnego dnia, kiedy miałam dziesięć lat, znalazłam w szufladzie mamy stary list. Był adresowany do niej od taty. Drżącymi rękami przeczytałam: „Nie potrafię już dłużej udawać. Wiem, że cię zawiodłem. Ale nie umiem być tym mężem i ojcem, którego oczekujesz.” Poczułam wtedy gniew — na tatę za to, że odszedł, na mamę za to, że nigdy mi o tym nie powiedziała.

Wieczorem wybuchłam:
— Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
Mama spojrzała na mnie zaskoczona:
— O czym?
— Że tata nie chciał być z nami! Że uciekł!
Mama usiadła obok mnie na łóżku i długo milczała.
— Myślałam, że tak będzie dla ciebie lepiej — wyszeptała.
— Lepiej? Lepiej żyć w kłamstwie?
Płakałyśmy razem przez całą noc.

Od tamtej pory coś się zmieniło między nami. Mama zaczęła opowiadać mi o swoim życiu przed ślubem — o studiach w mieście, o pierwszej miłości do taty, o marzeniach, które rozbiły się o codzienność. Mówiła o samotności w małym mieszkaniu na blokowisku i o tym, jak bardzo chciała wrócić do domu rodziców po rozwodzie.

Babcia Bronia coraz częściej narzekała:
— Za moich czasów kobieta znosiła wszystko dla rodziny! A wy? Tylko ucieczki i pretensje!
Mama odpowiadała spokojnie:
— Mamo, czasy się zmieniły.
Ale ja widziałam ból w jej oczach.

Gdy miałam szesnaście lat, tata zaprosił mnie do miasta na weekend. Bałam się tej wizyty bardziej niż matury. Spotkaliśmy się na dworcu autobusowym. Tata był starszy niż go zapamiętałam z dzieciństwa — miał siwe włosy i zmęczone oczy.

— Cześć Kingo — powiedział niepewnie.
— Cześć tato.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
— Chodźmy na lody? — zaproponował.
Skinęłam głową.

Spacerowaliśmy po parku i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o szkole, o moich planach na przyszłość, o jego pracy w warsztacie samochodowym. W pewnym momencie zapytałam:
— Dlaczego odszedłeś?
Tata spuścił wzrok.
— Bałem się odpowiedzialności. Byłem za młody… Za głupi… Nie potrafiłem być dobrym mężem ani ojcem.
— A teraz?
— Teraz żałuję wielu rzeczy.
Nie odpowiedziałam nic. Wróciłam do domu z ciężkim sercem.

Dziś mam dwadzieścia dwa lata i nadal szukam odpowiedzi na pytania z dzieciństwa. Czy można wybaczyć rodzicom ich błędy? Czy można pokochać ich na nowo mimo wszystkiego?

Czasem patrzę w lustro i widzę w sobie trochę mamy — jej siłę i upór; trochę taty — jego smutek i zagubienie. Może właśnie to znaczy dorastać: pogodzić się z przeszłością i nauczyć żyć po swojemu?

Czy inni też noszą w sobie takie pytania? Czy da się kiedyś przestać szukać winnych i po prostu być szczęśliwym?