Cześć, Mamo! – Historia o wyborach, które zmieniają wszystko

Cześć, Mamo! – powiedziałam w myślach, kiedy taksówka zatrzymała się pod szarym budynkiem miejskiego domu dziecka przy ulicy Wspólnej. Świt rozlewał się po mokrych chodnikach, a światła latarni odbijały się w kałużach, tworząc złudzenie, że Warszawa płonie od dołu. Kierowca – starszy pan z siwą brodą – spojrzał na mnie przez lusterko z czymś na kształt współczucia. Może wyczuł napięcie, które wypełniało powietrze w samochodzie. Na kolanach trzymałam moją córeczkę, Hanię. Miała zaledwie sześć miesięcy i spała spokojnie, nieświadoma tego, co miało się wydarzyć.

Obok mnie siedział Michał – mój mąż, wysoki, postawny wojskowy. Jego mundur był schludny, jakby chciał pokazać światu, że wszystko ma pod kontrolą. Ale ja wiedziałam, że to tylko pozory. Jego dłoń ściskała moją tak mocno, że aż bolało. Próbowałam się uśmiechnąć, ale łzy napływały mi do oczu.

– Zuzka, musimy to zrobić – wyszeptał Michał, patrząc gdzieś w dal. – Nie damy rady inaczej. Przecież wiesz…

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak można oddać własne dziecko? Jak można pogodzić się z tym, że nie jest się wystarczająco dobrą matką?

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Byliśmy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wydawało. Michał dostał awans w wojsku i coraz częściej wyjeżdżał na szkolenia. Ja zostałam sama z Hanią i coraz bardziej czułam się przytłoczona. Moja mama powtarzała: „Zuzia, musisz być silna! Kobiety w naszej rodzinie zawsze dawały radę”. Ale ja nie dawałam rady. Każda noc była walką o przetrwanie – Hania płakała godzinami, a ja płakałam razem z nią.

Pewnego wieczoru zadzwoniłam do mamy. – Mamo, ja nie umiem być matką – powiedziałam przez łzy. – Boję się, że zrobię Hani krzywdę…

Mama milczała przez chwilę. Potem powiedziała: – Zuzia, czasem trzeba poprosić o pomoc. Ale oddać dziecko? To nie jest rozwiązanie.

Ale Michał był innego zdania. – Zobaczysz, Zuza, to dla niej lepiej. W domu dziecka znajdzie kogoś, kto będzie miał dla niej czas i siłę. My już nie mamy nic…

Przez kilka tygodni walczyliśmy ze sobą i ze światem. Michał wracał coraz później do domu, a ja zamykałam się z Hanią w sypialni i słuchałam jej oddechu. Czułam się jak w pułapce.

Aż w końcu nadszedł ten dzień. Michał zadzwonił po taksówkę i powiedział: – Jedziemy.

W drodze do domu dziecka nikt z nas się nie odzywał. Kierowca próbował zagaić rozmowę:
– Piękna córeczka… Jak ma na imię?
– Hania – odpowiedziałam cicho.
– Taka malutka…

Zacisnęłam usta i spojrzałam przez okno na szare miasto. W głowie miałam tysiące myśli: co powiem ludziom? Co powiem sobie? Czy kiedyś będę mogła spojrzeć Hani w oczy?

Pod domem dziecka czekała już wychowawczyni – pani Teresa, kobieta po pięćdziesiątce o ciepłym spojrzeniu. Przywitała nas z wymuszonym uśmiechem.
– Dzień dobry… Państwo Nowak?
– Tak – odpowiedział Michał.
– Proszę za mną.

Weszliśmy do środka. Ściany były pomalowane na żółto, ale światło jarzeniówek sprawiało, że wszystko wydawało się zimne i obce. Pani Teresa zaprowadziła nas do małego pokoju z pluszowymi zabawkami.

– Proszę się rozgościć…

Usiadłam na kanapie i przytuliłam Hanię mocniej do siebie. Michał stał pod ścianą i patrzył w okno.

– Czy jesteście państwo pewni swojej decyzji? – zapytała pani Teresa.

Spojrzałam na Michała. On skinął głową.
– Tak…

Nie mogłam wydusić z siebie słowa. W głowie słyszałam tylko głos mojej mamy: „Zuzia, nie rób tego!”

Pani Teresa podała mi dokumenty do podpisu. Ręce mi drżały tak bardzo, że ledwo utrzymałam długopis.

– Może chce pani jeszcze chwilę pobyć z córką? – zapytała cicho.

Pokiwałam głową i przytuliłam Hanię po raz ostatni. Jej małe rączki zacisnęły się na moim palcu.

– Przepraszam cię, córeczko…

Nie pamiętam drogi powrotnej do domu. Michał milczał przez całą drogę. Kiedy weszliśmy do mieszkania, usiadłam na podłodze i zaczęłam krzyczeć. Krzyczałam tak długo, aż zabrakło mi sił.

Minęły trzy miesiące. Każdego dnia budzę się z myślą o Hani. Czasem wydaje mi się, że słyszę jej płacz za ścianą. Michał wrócił do pracy i udaje, że wszystko jest w porządku. Ja nie potrafię udawać.

Moja mama przestała się do mnie odzywać. Napisała tylko krótkiego SMS-a: „Nie poznaję cię”.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy bycie matką to tylko kwestia siły? A może czasem trzeba mieć odwagę przyznać się do słabości? Nie wiem… Ale wiem jedno: tej decyzji nie da się już cofnąć.