Samotność w związku: Gdy mąż odszedł do innej – historia Marii z Olsztyna

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. W tej samej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. – „Nie wracaj!” – krzyknęłam za nim, choć wiedziałam, że już mnie nie słyszy. Stałam w przedpokoju, w starym szlafroku, z rozmazanym tuszem pod oczami i pustką w głowie. Mój mąż, Andrzej, właśnie wyszedł – na zawsze.

Nie wiem, kiedy zaczęliśmy się rozmijać. Może wtedy, gdy urodził się nasz syn, Michał? Może jeszcze wcześniej, gdy Andrzej coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, a ja wieczorami zasypiałam przy kuchennym stole, czekając na jego powrót? Przez lata powtarzałam sobie: „Tak wygląda dorosłe życie. Każdy ma swoje problemy. Najważniejsze to trzymać rodzinę razem”.

Ale tej nocy wszystko się zmieniło. Andrzej wrócił późno, jak zwykle. Pachniał damskimi perfumami i winem. – „Gdzie byłeś?” – zapytałam cicho, bo Michał spał za ścianą. Andrzej spojrzał na mnie z pogardą. – „Nie twoja sprawa. Przestań się czepiać.”

Zacisnęłam pięści. – „Andrzej, ja już nie wytrzymuję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ze mną rozmawiałeś jak z żoną, a nie jak z meblem.”

Wybuchnął śmiechem. – „Może dlatego, że zachowujesz się jak mebel? Ciągle tylko dom, dziecko, rachunki. Gdzie ta dziewczyna, w której się zakochałem?”

Poczułam łzy napływające do oczu. – „Może gdybyś czasem mnie przytulił… Gdybyś zapytał, jak się czuję…”

– „Daj spokój! Mam dosyć tego marudzenia!”

Wtedy usłyszałam to po raz pierwszy: – „Odchodzę. Mam dość tej farsy. Znalazłem kogoś innego.”

Zatkało mnie. – „Kogoś…? Andrzej… To jakiś żart?”

– „Nie żartuję. Z Anetą jest mi dobrze. Ona mnie rozumie. Nie będę się tu dłużej męczył.”

Wyszedł. Zostawił mnie z tysiącem pytań i jednym wielkim żalem.

Przez pierwsze dni chodziłam jak cień po mieszkaniu na osiedlu w Olsztynie. Michał miał wtedy 12 lat i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. – „Mamo, gdzie tata?” – pytał codziennie.

– „Tata musiał wyjechać na jakiś czas” – kłamałam, bo nie umiałam powiedzieć prawdy.

Moja mama przyjechała z Barczewa i próbowała mnie pocieszać: – „Marysiu, musisz być silna dla Michała. Nie możesz się rozkleić.”

Ale ja nie byłam silna. W nocy płakałam w poduszkę tak cicho, żeby syn nie słyszał. W dzień udawałam przed sąsiadkami, że wszystko jest w porządku.

Kilka tygodni później Andrzej przyszedł po swoje rzeczy. Przyniósł ze sobą Anetę – młodszą ode mnie o dziesięć lat, ubraną w markowe ciuchy i z uśmiechem zwyciężczyni na twarzy.

– „Maria, nie rób scen” – powiedział chłodno Andrzej.

– „Nie zamierzam” – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Aneta rozejrzała się po naszym mieszkaniu i rzuciła: – „Nie martw się, Maria. Andrzej będzie szczęśliwy.”

Chciałam jej odpowiedzieć coś złośliwego, ale zabrakło mi siły.

Po ich wyjściu zadzwoniła do mnie siostra, Ewa:
– „Maria! Ty musisz walczyć o alimenty! Nie możesz pozwolić mu tak po prostu odejść!”
– „Nie chcę pieniędzy od niego… Chcę tylko spokoju.”
– „A Michał? On potrzebuje ojca!”
– „Ojca? Tego ojca, który przez ostatni rok nawet nie zapytał go o szkołę?”

Rodzina zaczęła się dzielić. Mama broniła Andrzeja: – „Może to twoja wina? Może za bardzo go kontrolowałaś?”
Siostra stawała po mojej stronie: – „Nie słuchaj mamy! On cię zdradził!”
Brat milczał i unikał rozmów.

W pracy w szkole podstawowej próbowałam udawać normalność. Ale koleżanki widziały wszystko po moich oczach.
– „Maria, schudłaś…”
– „Nie śpię ostatnio najlepiej.”
– „Może powinnaś pójść do psychologa?”
– „Nie mam czasu na takie rzeczy.”

Wieczorami Michał zamykał się w pokoju i grał na komputerze. Próbowałam do niego dotrzeć:
– „Synku… Chcesz pogadać?”
– „Nie.”
Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego dnia zadzwoniła Aneta.
– „Maria? Chciałam ci powiedzieć… Andrzej nie chce mieć kontaktu z tobą poza sprawami Michała.”
– „Nie musisz mi tego tłumaczyć.”
– „Mam nadzieję, że nie będziesz robić problemów.”
Odłożyłam słuchawkę bez słowa.

Po kilku miesiącach przyszły papiery rozwodowe. Andrzej walczył o samochód i połowę oszczędności. Ja chciałam tylko zachować mieszkanie po babci.
Na sali sądowej patrzył na mnie obojętnie.
Sędzia zapytał:
– „Czy jest szansa na pojednanie?”
Spojrzałam na Andrzeja. On nawet nie drgnął.
– „Nie ma” – odpowiedziałam cicho.
Wyrok zapadł szybko.

Po rozwodzie zostałam sama z Michałem i długami po remoncie kuchni. Mama przestała dzwonić tak często – była rozczarowana mną i całą sytuacją.
Ewa próbowała mnie wyciągnąć do ludzi:
– „Chodź na fitness! Poznasz kogoś!”
Ale ja nie chciałam nikogo poznawać.

Najgorsze były święta. Wigilia bez Andrzeja była jak pusta rama bez obrazu. Michał milczał przy stole.
W końcu wybuchłam:
– „Michał! Musisz mi coś powiedzieć! Co czujesz?”
On spojrzał na mnie ze łzami:
– „Czuję się nikomu niepotrzebny…”
Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę mu poczuć się samotnym.

Minęły dwa lata. Powoli zaczęłam wracać do życia. Zaczęłam chodzić na spacery nad jezioro Ukiel, zapisałam się na warsztaty ceramiczne w domu kultury.
Pewnego dnia spotkałam tam Pawła – wdowca z dwójką dzieci. Rozmawialiśmy długo o samotności i o tym, jak trudno zaufać drugi raz.
Paweł powiedział:
– „Maria… Myślę, że zasługujesz na szczęście.”
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna szczerze.

Dziś wiem jedno: samotność w związku boli bardziej niż samotność po rozstaniu. Bo wtedy człowiek traci nadzieję nawet na siebie samego.
Czasem patrzę w lustro i pytam: Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, kto już dawno odszedł sercem?
Co wy myślicie? Czy warto walczyć za wszelką cenę o rodzinę… czy lepiej ratować siebie?