Prezent ślubny, który podzielił rodzinę – historia matki
– Mamo, naprawdę myślałam, że… – głos Kasi drżał, a jej oczy błyszczały łzami. – Myślałam, że dostanę od was coś więcej.
Zamarłam. Stałyśmy w kuchni, wśród pustych talerzy po weselnym obiedzie, a ja czułam, jak serce mi pęka. Jeszcze wczoraj świętowaliśmy jej szczęście, a dziś… dziś patrzyła na mnie jak na obcą osobę.
– Kasiu, przecież z tatą zapłaciliśmy za całe wesele – wyszeptałam. – Za salę, orkiestrę, suknię, fotografa… Nawet za waszą podróż poślubną.
– Ale wszyscy dostali koperty! – przerwała mi gwałtownie. – Ciocia Basia dała nam pięć tysięcy! A wy… tysiąc złotych? Od rodziców?
Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież przez ostatnie miesiące żyliśmy tylko tym ślubem. Odkładaliśmy każdy grosz, rezygnowaliśmy z wakacji, z nowej lodówki, żeby wszystko było idealnie. Chciałam, żeby Kasia miała wesele jak z bajki. Czy to naprawdę nic nie znaczyło?
Z kuchni dobiegł nas głos mojego męża:
– Kasia, nie przesadzaj. Wiesz dobrze, ile to wszystko kosztowało.
Ale ona już nie słuchała. Wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama z ciszą i pustką. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Kasia przyszła na świat – maleńka, krucha istotka, którą tuliłam do piersi. Przysięgłam wtedy, że zrobię dla niej wszystko. I robiłam. Nawet wtedy, gdy musiałam wracać do pracy dwa miesiące po porodzie, bo nie starczało nam na rachunki. Nawet wtedy, gdy jej ojciec stracił pracę i przez pół roku żyliśmy z mojej pensji kasjerki w Biedronce.
Kasia była naszym oczkiem w głowie. Zawsze miała najlepsze ubrania w klasie, korepetycje z angielskiego i pianina. Gdy chciała jechać na obóz do Włoch w liceum – sprzedałam złoty pierścionek po babci. Nigdy jej tego nie wypominałam.
A teraz? Teraz patrzyła na mnie jak na skąpą matkę.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra:
– Co się stało? Kasia płakała przez telefon. Mówiła, że ją skrzywdziliście.
– Skrzywdziliśmy? – powtórzyłam bezradnie. – Czy naprawdę wszystko sprowadza się do pieniędzy?
– Wiesz, młodzi mają teraz inne oczekiwania – westchnęła Basia. – Może powinnaś z nią porozmawiać?
Ale jak rozmawiać, gdy każde słowo boli? Gdy czuję się winna za coś, czego nie zrobiłam?
Przez kolejne dni Kasia nie odbierała telefonu. Jej mąż Michał przysłał mi krótkiego SMS-a: „Kasia potrzebuje czasu”.
Czasu? A co ze mną? Czy ktoś pyta mnie o moje uczucia?
Mój mąż zamknął się w sobie. Siedział wieczorami przed telewizorem i udawał, że go to nie rusza. Ale widziałam jego oczy – pełne smutku i rozczarowania.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanki pytały o wesele:
– I jak było? Pięknie? Wzruszyłaś się?
Uśmiechałam się sztucznie i kiwałam głową. Nie miałam siły mówić prawdy.
W końcu po tygodniu Kasia przyszła do nas sama. Stała w progu, blada i zapuchnięta od płaczu.
– Mamo… przepraszam – wyszeptała. – Ja… ja chyba zwariowałam.
Objęłam ją mocno i płakałyśmy razem. Ale coś już pękło.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Michał patrzył na mnie niepewnie.
– Pani Aniu… ja wiem, że to wszystko kosztowało majątek. Ale wie pani… moi rodzice dali nam dwadzieścia tysięcy na start. Myśleliśmy, że wy też…
Spojrzałam na niego bez słowa. Czy naprawdę tak wygląda teraz miłość rodziców? Przeliczana na przelewy bankowe?
Kasia spuściła głowę.
– Mamo… ja wiem, że byłam niesprawiedliwa. Ale wszyscy znajomi dostali od rodziców pieniądze na mieszkanie albo samochód…
– Kasiu – przerwał jej mój mąż cicho – my nie mamy takich pieniędzy jak rodzice Michała. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.
Zapadła cisza.
Wtedy przypomniałam sobie własne wesele sprzed trzydziestu lat. Skromne przyjęcie w remizie strażackiej, barszcz z krokietem i ciasto pieczone przez ciotki. Rodzice dali nam pościel i komplet garnków. Byliśmy szczęśliwi.
Czy świat tak bardzo się zmienił?
Przez kolejne tygodnie relacje były chłodne. Kasia rzadziej dzwoniła, Michał unikał spotkań rodzinnych. Czułam się winna i zdradzona jednocześnie.
W końcu zadzwoniła teściowa Kasi:
– Pani Aniu, może spotkamy się na kawie? Chciałabym porozmawiać o dzieciach.
Poszłam z duszą na ramieniu.
Pani Halina była kobietą sukcesu – prowadziła własną firmę budowlaną pod Warszawą. Wysoka, elegancka, pewna siebie.
– Wie pani – zaczęła od razu – młodzi mają teraz ciężko. Ceny mieszkań zwariowały. My chcemy im pomóc na start.
– My też chcieliśmy pomóc – odpowiedziałam cicho. – Ale nas nie stać na takie prezenty.
Patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu.
– Rozumiem – powiedziała w końcu. – Ale może warto porozmawiać z Kasią szczerze? Ona czuje się gorsza od Michała przez te pieniądze.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej przybita.
Wieczorem usiadłam z mężem przy kuchennym stole.
– Może rzeczywiście powinniśmy byli dać więcej? – spytałam cicho.
On pokręcił głową:
– Nie mamy więcej. Oddaliśmy im wszystko, co mogliśmy.
Spojrzałam na niego i poczułam łzy pod powiekami.
Minęły miesiące zanim nasze relacje z Kasią wróciły do normy. Ale już nigdy nie były takie same jak dawniej. Coś się zmieniło – jakaś niewidzialna granica została przekroczona.
Czasem patrzę na zdjęcia ze ślubu i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę miłość można zmierzyć kopertą z pieniędzmi? Czy to ja jestem staroświecka, czy świat zwariował?
A wy? Co myślicie? Czy rodziców powinno oceniać się przez pryzmat prezentów? Czy można naprawić taką ranę?