Gorzka cisza po burzy: Historia Magdy z podwarszawskiej wsi
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zadrżały szyby w oknach. Miałam wtedy siedem lat i do dziś pamiętam ten dźwięk – jakby ktoś rozbił moje serce na kawałki. Tata wybiegł z domu, a mama osunęła się na podłogę w kuchni, chowając twarz w dłoniach. Stałam w progu, ściskając w ręku pluszowego misia, i nie rozumiałam, dlaczego świat nagle przestał być bezpieczny.
– Magda, idź do pokoju – wyszeptała mama, ale jej głos był obcy, jakby mówiła przez ścianę łez.
Nie poszłam. Stałam i patrzyłam, jak jej ramiona drżą. Po chwili podniosła się i bez słowa zaczęła zmywać naczynia, jakby nic się nie stało. Tylko talerz roztrzaskał się o zlew.
Od tamtej pory tata już nie wrócił. Mieszkaliśmy wtedy w małej wsi pod Warszawą, gdzie wszyscy wszystko wiedzieli i plotkowali o każdym. Następnego dnia sąsiadka, pani Halina, zagadnęła mnie na podwórku:
– I co, Magdusiu, tatusia już nie będzie?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mama przez kilka dni nie wychodziła z pokoju. Babcia Teresa przyjechała z Pruszkowa i przejęła dowodzenie nad domem.
– Twoja matka zawsze była słaba – mówiła babcia do cioci Iwony przy herbacie. – Zawsze musiałam ją ratować.
Siedziałam wtedy pod stołem i słuchałam ich rozmów. O mnie też rozmawiały:
– Magda jest za cicha. Dziecko powinno się bawić, a ona tylko patrzy przez okno.
Nie wiedziały, że słyszę każde słowo.
Mama wróciła do życia powoli. Zaczęła pracować w sklepie spożywczym u pana Romana. W domu była zmęczona i milcząca. Często płakała nocami – słyszałam jej cichy szloch przez cienką ścianę.
Z babcią Teresą nie było łatwo. Miała twardą rękę i serce jak z kamienia.
– Nie ma co się mazgaić! – krzyczała, gdy przyłapała mnie na płaczu. – Życie to nie bajka!
Czasem tęskniłam za tatą tak bardzo, że bolało mnie całe ciało. Pisałam do niego listy, ale nigdy nie dostałam odpowiedzi. Mama mówiła tylko:
– Twój ojciec ma teraz nowe życie.
Nie pytałam więcej. Widziałam, że każde wspomnienie o nim rani ją jak nóż.
W szkole byłam „tą od rozwodu”. Dzieci szeptały za moimi plecami:
– Jej tata odszedł do innej.
Nauczycielka matematyki, pani Kulesza, próbowała mnie pocieszać:
– Magdo, jesteś bardzo dzielna.
Ale ja nie chciałam być dzielna. Chciałam tylko mieć normalną rodzinę.
Z czasem nauczyłam się nie płakać przy ludziach. W domu pomagałam mamie: sprzątałam, gotowałam proste obiady, opiekowałam się młodszym bratem Kubą. Mama coraz częściej zostawiała nas samych na wieczory – dorabiała sprzątaniem u bogatszych sąsiadów.
Pewnego dnia wróciła późno i rzuciła torbę na podłogę:
– Mam dość tego życia! – krzyknęła i zamknęła się w łazience.
Kuba zaczął płakać. Przytuliłam go mocno.
– Wszystko będzie dobrze – szeptałam mu do ucha, choć sama w to nie wierzyłam.
Wkrótce potem mama zaczęła spotykać się z jakimś mężczyzną. Nazywał się Andrzej i miał samochód z klimatyzacją – dla nas to był luksus nie do wyobrażenia.
– Magda, poznaj pana Andrzeja – powiedziała pewnego wieczoru mama.
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
– Cześć, młoda damo! Lubisz lody?
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego podejrzliwie. Był miły dla mamy i Kuby, ale wobec mnie zachowywał dystans.
Po kilku miesiącach Andrzej zamieszkał z nami. W domu zrobiło się ciaśniej i głośniej. Andrzej często narzekał:
– Magda, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiała butów na środku korytarza?
Mama stawała po jego stronie:
– Posłuchaj Andrzeja! On chce dobrze!
Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Zaczęłam spędzać więcej czasu u koleżanki Oli albo na spacerach po polach za wsią.
Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię mamy z Andrzejem:
– To twoja córka jest problemem! – wrzeszczał Andrzej.
– Nie mów tak o Magdzie! – broniła mnie mama, ale jej głos był słaby.
– Albo ona się dostosuje, albo ja odchodzę!
Następnego dnia Andrzej wyjechał na kilka dni. Mama była blada i zamknięta w sobie. Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła mnie delikatnie:
– Musisz być silna, Magda.
Nie wiedziałam już, co to znaczy „być silną”.
W gimnazjum zaczęły się moje problemy z nauką. Nauczyciele narzekali na moje spóźnienia i brak zaangażowania. W domu nikt nie miał czasu rozmawiać o moich ocenach.
Kuba rósł szybko i był coraz bardziej zbuntowany. Pewnego dnia wrócił pobity ze szkoły:
– To przez ciebie! – krzyczał do mnie. – Gdyby tata tu był…
Poczułam się winna wszystkiemu: rozwodowi rodziców, smutkowi mamy, problemom Kuby.
W końcu postanowiłam odnaleźć tatę. Znalazłam jego adres w starych papierach mamy i pojechałam do Warszawy sama pociągiem. Serce waliło mi jak młotem.
Drzwi otworzyła mi kobieta w eleganckim szlafroku.
– Dzień dobry… Jest pan Marek? – zapytałam cicho.
Kobieta spojrzała na mnie chłodno:
– A ty to kto?
– Jestem jego córką…
Kobieta westchnęła i zawołała:
– Marek! Masz gościa!
Tata pojawił się w drzwiach. Zmarszczył brwi na mój widok.
– Magda? Co ty tu robisz?
Zacisnęłam pięści:
– Chciałam cię zobaczyć…
Tata zaprosił mnie do środka niechętnie. W salonie pachniało kawą i nowością – wszystko było inne niż nasz dom na wsi.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Dlaczego odszedłeś? – zapytałam w końcu drżącym głosem.
Tata spuścił wzrok:
– To skomplikowane…
Czekałam na wyjaśnienie, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Tak czasem bywa…
Poczułam narastającą złość:
– Tak po prostu? Zostawiłeś nas bez słowa!
Tata milczał długo, a potem powiedział:
– Przepraszam cię… Ale nie potrafię tego naprawić.
Wyszłam stamtąd z poczuciem jeszcze większej pustki niż wcześniej.
Po powrocie do domu mama była wściekła:
– Jak mogłaś pojechać sama do Warszawy?! Zwariowałaś?!
Krzyczałyśmy na siebie przez pół godziny, aż obie rozpłakałyśmy się ze zmęczenia.
Od tamtej pory już nigdy nie pytałam o tatę.
Liceum przyniosło nowe znajomości i pierwszą miłość – Michała z sąsiedniej klasy. Był czuły i opiekuńczy, ale ja byłam pełna lęków i nieufności. Gdy po raz pierwszy powiedział „kocham cię”, uciekłam bez słowa.
Nie wierzyłam już w miłość ani szczęśliwe zakończenia.
Dziś mam dwadzieścia sześć lat i mieszkam sama w Warszawie. Mama dzwoni czasem wieczorami – rozmawiamy o pogodzie i cenach w sklepach. Kuba studiuje za granicą; rzadko się widujemy.
Tata? Ostatni raz widziałam go pięć lat temu na pogrzebie babci Teresy. Stał z boku ze swoją nową rodziną; nawet nie podszedł się przywitać.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można wybaczyć komuś coś, czego nigdy się nie zrozumiało? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to coś więcej?
Co wy o tym sądzicie?