Kolacja, która rozbiła moją rodzinę – historia z polskiego bloku

– Znowu?! – krzyknęłam, a głos odbił się echem od ścian naszej kuchni w bloku na warszawskim Bródnie. Talerz z pierogami, które lepiłam od rana, wypadł mi z rąk i roztrzaskał się na podłodze. Zanim jeszcze mój mąż, Artur, zdążył wejść do mieszkania, już wiedziałam, że coś jest nie tak. Było po dwudziestej drugiej, a on miał wrócić najpóźniej o dziewiętnastej.

– Przepraszam, Anka – powiedział cicho, zdejmując buty. – Byłem u Tomka z pracy, musieliśmy dokończyć raport.

– U Tomka? – prychnęłam. – To ciekawe, bo widziałam cię pod blokiem z tą twoją nową koleżanką. Z tą blondynką z działu marketingu. Myślisz, że jestem ślepa?

Artur zamarł w przedpokoju. Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W końcu westchnął i przeszedł do kuchni, omijając ostrożnie kawałki talerza.

– Anka, nie rób scen. Sąsiedzi słyszą.

– Niech słyszą! Może przestaną mi współczuć na klatce schodowej i zaczną cię omijać szerokim łukiem! – wybuchłam.

Wiedziałam już od dawna. Plotki w pracy rozchodzą się szybciej niż prąd po kablu. Koleżanka z księgowości widziała ich razem w galerii handlowej w sobotę rano. Mama Artura zadzwoniła do mnie dwa dni wcześniej: „Anka, uważaj na niego. Mężczyźni w tym wieku głupieją.”

Artur usiadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Przez chwilę milczeliśmy. W kuchni pachniało jeszcze pierogami i cebulą, ale atmosfera była ciężka jak powietrze przed burzą.

– To nie tak…

– To jak?! – przerwałam mu. – Bo ja już nie wiem! Od miesięcy wracasz późno, telefon masz przyklejony do ręki, a jak dzwonię, to zawsze jesteś „na spotkaniu”. Nawet w niedzielę!

Wtedy drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i do kuchni wbiegła nasza córka, Zosia. Miała czternaście lat i od kilku tygodni była coraz bardziej nerwowa.

– Przestańcie się drzeć! – krzyknęła. – Mam dosyć waszych kłótni!

Zamarliśmy oboje. Zosia wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż sąsiadka z góry stuknęła miotłą w sufit.

– Widzisz?! – syknęłam przez łzy. – Rozwalasz nam rodzinę!

Artur podszedł do okna i przez chwilę patrzył na ciemne podwórko.

– Anka… Ja… Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Ta dziewczyna… Marta… Ona jest taka inna. Słucha mnie. Nie wyśmiewa moich pomysłów…

– A ja co? Przez piętnaście lat byłam twoją słuchaczką! – wybuchłam. – To ja cię wspierałam, gdy straciłeś pracę! To ja pożyczałam od rodziców na twoje kursy! To ja siedziałam z Zosią w szpitalu, kiedy miałeś ważny wyjazd służbowy!

Artur spuścił głowę.

– Wiem… Przepraszam.

Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek – 22:30. Kto o tej porze przychodzi? Otworzyłam drzwi i zobaczyłam moją mamę.

– Co tu robisz? – spytałam zdziwiona.

– Zosia do mnie zadzwoniła. Powiedziała, że nie chce być w domu.

Mama weszła do środka i spojrzała na Artura chłodno.

– Synku, jeśli chcesz rozwalić rodzinę przez jakąś pannicę z pracy, to przynajmniej miej odwagę powiedzieć to żonie prosto w oczy.

Artur spojrzał na nią bez słowa.

Mama objęła mnie ramieniem i zaprowadziła do pokoju.

– Aniu, musisz być silna – szepnęła. – Ja przez to przeszłam z twoim ojcem. On też miał „przyjaciółkę”. Ale ja nie pozwoliłam mu wrócić po tym wszystkim.

Zaczęłam płakać jak dziecko.

Następnego dnia Artur spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zosia wróciła od babci dopiero po tygodniu i przez miesiąc nie odzywała się do ojca. W pracy wszyscy wiedzieli już o naszym rozstaniu – plotki rozchodziły się szybciej niż wirusy w autobusie 500.

Teściowa zadzwoniła do mnie po tygodniu:

– Aniu, nie bądź taka dumna! Każdemu może się zdarzyć potknięcie!

– Mamo Artura, to nie potknięcie! On nas zdradził!

– A ty nigdy nie popełniłaś błędu? Może za mało dbałaś o siebie? Może za dużo pracowałaś?

Zamknęłam oczy ze złości.

Moja siostra też miała swoje zdanie:

– Anka, nie daj się upokorzyć! Jak wróci z podkulonym ogonem, nie wpuszczaj go nawet na klatkę!

A tata? Tata milczał przez cały czas. Przyszedł tylko raz i powiedział:

– Córciu… życie to nie bajka. Ale pamiętaj: Zosia patrzy na ciebie. Musisz być dla niej przykładem.

Mijały tygodnie. Artur próbował dzwonić do Zosi, ale ona nie odbierała telefonu. Ja zaczęłam chodzić na terapię dla kobiet po rozwodzie. W pracy szefowa zaproponowała mi awans – „bo teraz masz więcej czasu”.

Któregoś dnia spotkałam Martę pod blokiem. Była młoda, ładna, ubrana w modne ciuchy z sieciówki.

– Pani Aniu… Przepraszam… Ja nie chciałam…

Popatrzyłam jej prosto w oczy:

– To nie ja powinnam usłyszeć przeprosiny.

Odwróciłam się i weszłam do klatki schodowej.

Wieczorem usiadłam z Zosią przy stole.

– Mamo… Ty go jeszcze kochasz?

Zastanowiłam się długo nad odpowiedzią.

– Nie wiem… Chyba już nie tego człowieka, którym się stał.

Zosia spojrzała na mnie poważnie:

– Ja też nie chcę już takiego taty.

Minął rok od tamtej kolacji. Nadal mieszkamy same w naszym bloku na Bródnie. Czasem jest ciężko – szczególnie gdy przychodzą święta albo gdy Zosia pyta o tatę. Ale nauczyłyśmy się być dla siebie wsparciem.

Czasem myślę: czy można było uratować tę rodzinę? Czy wystarczyło więcej rozmawiać? Czy winna była tylko zdrada… czy może codzienność nas po prostu zmieliła?

A wy? Czy można wybaczyć zdradę? Czy lepiej walczyć o rodzinę za wszelką cenę… czy czasem trzeba pozwolić odejść?