Jak lata mijają, a dzieci stają się obce: Opowieść o utraconej bliskości
— Mamo, nie mam teraz czasu, oddzwonię później — usłyszałam w słuchawce głos mojej najstarszej córki, Magdy. Głos szybki, zniecierpliwiony, jakby każda sekunda rozmowy była dla niej ciężarem. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam tylko sygnał zakończenia połączenia. Usiadłam ciężko na krześle w kuchni, patrząc na ścianę pełną zdjęć: Magda z pierwszego dnia szkoły, Tomek z rozbitym kolanem i uśmiechem od ucha do ucha, Ania ściskająca pluszowego misia. Kiedy to wszystko się zmieniło? Kiedy śmiech i gwar zamieniły się w tę ciszę?
Zawsze myślałam, że dom będzie pełen życia. Przez lata byłam dla nich wszystkim — kucharką, pielęgniarką, powierniczką sekretów. Mąż, Andrzej, pracował dużo, często wracał późno. To ja byłam tą, która czuwała przy gorączce, tuliła po koszmarach i czekała z obiadem. Teraz Andrzeja już nie ma — odszedł nagle trzy lata temu. Zostałam sama w tym dużym domu na przedmieściach Warszawy. Dzieci rozjechały się po świecie: Magda do Poznania, Tomek do Londynu, Ania do Krakowa. Każde z nich ma swoje życie, swoje sprawy.
Czasem zastanawiam się, czy to moja wina. Czy za bardzo ich chroniłam? Czy nie pozwoliłam im dorosnąć na własnych warunkach? Przeglądam stare listy i kartki urodzinowe — te od dzieci są coraz krótsze, coraz bardziej oficjalne. „Wszystkiego najlepszego, mamo! Dużo zdrowia!” — pisze Magda. Bez serca, bez wspomnień.
Pamiętam dzień, kiedy Tomek wyjeżdżał do Anglii. Stałam na peronie, ściskając go za rękę. — Mamo, nie płacz — powiedział cicho. — To tylko kilka godzin samolotem. Będę dzwonił.
Dzwonił przez pierwsze miesiące. Potem coraz rzadziej. Teraz czasem napisze SMS-a: „Wszystko ok. Praca spoko. Ucałuj Anię.” Czy to wszystko, co nam zostało?
Ania była zawsze moją najmłodszą córeczką. Wrażliwa, artystyczna dusza. Po śmierci ojca zamknęła się w sobie. Próbowałam do niej dotrzeć, ale ona wybrała Kraków i studia na ASP. — Muszę być daleko od tego domu — powiedziała kiedyś przez łzy. — Tu wszystko przypomina mi tatę.
Czasem próbuję ich zrozumieć. Mają swoje życie, swoje problemy. Ale czy naprawdę tak trudno znaleźć chwilę na rozmowę? Czy ja naprawdę stałam się dla nich tylko numerem telefonu?
Wczoraj wieczorem siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na stare zeszyty Tomka z podstawówki. Znalazłam wypracowanie: „Moja mama jest najlepsza na świecie. Zawsze robi mi kanapki i pomaga w lekcjach.” Uśmiechnęłam się przez łzy. Gdzie jest ten chłopiec? Gdzie są te dzieci?
Cisza w domu jest czasem nie do zniesienia. Słychać tylko tykanie zegara i szum lodówki. Próbuję wypełnić dni — chodzę na spacery do parku, rozmawiam z sąsiadką Zofią o pogodzie i cenach w sklepie. Ale to nie to samo.
Ostatnio próbowałam zaprosić dzieci na wspólny obiad. Zadzwoniłam do każdego z nich.
— Magda, może przyjedziesz w niedzielę? Zrobię twoje ulubione pierogi.
— Mamo, mam dyżur w szpitalu.
— Tomek?
— Nie dam rady, mamo, mam ważne spotkanie w pracy.
— Aniu?
— Może innym razem… mam wystawę.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam się tak bardzo niepotrzebna. Jakby moje życie przestało mieć sens.
Czasem myślę o tym, żeby napisać im list. Prawdziwy list — nie SMS-a ani maila. Opisać wszystko: jak bardzo mi ich brakuje, jak bardzo boli ta cisza i samotność. Ale boję się, że uznają mnie za słabą albo roszczeniową matkę.
W nocy śni mi się Andrzej. Siedzi przy stole i mówi: „Jadzia, musisz być silna.” Ale jak być silną, kiedy serce pęka z tęsknoty?
Pewnego dnia zadzwoniła Zofia.
— Jadwiga, chodź ze mną do klubu seniora! Będzie wieczorek taneczny.
— Nie wiem… — zawahałam się.
— Musisz wyjść do ludzi! Dzieci mają swoje życie.
Poszłam. Było głośno, gwarno, trochę śmiesznie i trochę smutno — wszyscy opowiadali o wnukach, o odwiedzinach rodzinnych. Ja milczałam. Ktoś zapytał:
— A pani dzieci często przyjeżdżają?
Zacisnęłam usta i odpowiedziałam wymijająco:
— Są bardzo zajęte.
Wróciłam do pustego domu i długo płakałam.
Kilka dni później dostałam pocztówkę od Ani: „Mamo, myślę o Tobie często. Przepraszam, że tak rzadko dzwonię.” Krótkie zdanie, ale poczułam ciepło w sercu.
Może to ja muszę nauczyć się żyć inaczej? Może muszę znaleźć sens poza byciem matką? Ale jak to zrobić po tylu latach?
Czasem patrzę na zdjęcia i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bliskość zawsze musi się kończyć oddaleniem? Czy dzieci naprawdę zapominają o tych, którzy dali im wszystko?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś też czuje tę ciszę po drugiej stronie telefonu?