Granice za ścianą: Jak Weronika nauczyła się mówić „dość” sąsiedzkiej bezczelności

— Weronika, otwórz, wiem, że jesteś w domu! — głos pani Grażyny, mojej sąsiadki z naprzeciwka, rozległ się po raz kolejny tego tygodnia. Stałam w kuchni, trzymając nóż nad ogórkiem, i poczułam, jak napięcie ściska mi gardło. Marcin miał wrócić za godzinę, a ja chciałam po prostu spokojnie przygotować kolację. Ale wiedziałam, że jeśli nie otworzę, Grażyna nie odpuści. Zawsze znajdowała pretekst: a to brakowało jej soli, a to chciała pożyczyć cukier, a to „przypadkiem” przynosiła ciasto i zostawała na herbatę.

Otworzyłam drzwi z wymuszonym uśmiechem. — Dzień dobry, pani Grażyno. Co się stało?

— Ach, Weroniko, kochana, czy mogłabym na chwilkę wejść? Tak mnie nogi bolą, a poza tym… — spojrzała wymownie na drzwi mojego mieszkania. — Wiesz, sama w domu tak smutno.

Nie umiałam odmówić. Zawsze miałam wrażenie, że jeśli powiem „nie”, wyjdę na nieuprzejmą egoistkę. Grażyna weszła i od razu rozsiadła się przy stole. Zaczęła opowiadać o swoim synu, który znów nie zadzwonił, o mężu, który wiecznie narzekał na jej gotowanie. Słuchałam jednym uchem, próbując dokończyć sałatkę. W piekarniku dusiło się mięso — specjalnie dla Marcina. Chciałam zrobić mu niespodziankę po ciężkim tygodniu w pracy.

Kiedy Marcin wrócił do domu, w mieszkaniu unosił się aromat pieczonego mięsa. Pocałował mnie w policzek i powiedział: — Pachnie niesamowicie.

— Staram się dla gości — odparłam z uśmiechem.

— Dla moich? — zmarszczył brwi. — Prosiłem, żebyś nie gotowała.

— No właśnie… — zaczęłam tłumaczyć, ale Grażyna już podniosła się z krzesła i z szerokim uśmiechem wyciągnęła rękę do Marcina.

— Dobry wieczór! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

Marcin spojrzał na mnie pytająco. Wiedziałam, co myśli: „Znowu ona?”

Wieczór minął na uprzejmych rozmowach o niczym. Grażyna została do późna, a ja czułam narastającą frustrację. Kiedy w końcu wyszła, Marcin zamknął za nią drzwi i westchnął ciężko.

— Weronika, musimy coś z tym zrobić. To już przesada.

— Wiem… Ale jak jej odmówić? Przecież jest sama…

— A my? My też jesteśmy ważni. Chciałem dziś z tobą porozmawiać o czymś ważnym, ale nie było kiedy.

Poczułam się winna. Przez kolejne dni unikałam Grażyny jak ognia. Nie otwierałam drzwi na jej pukanie, udawałam, że mnie nie ma. Ale ona była coraz bardziej natarczywa: zostawiała karteczki pod drzwiami, dzwoniła na domofon.

W końcu przyszła sobota. Marcin wyjechał do rodziców na weekend, a ja zostałam sama. Postanowiłam spędzić dzień na czytaniu książki i odpoczynku. Około południa usłyszałam znajome pukanie.

— Weronika! Otwórz! Mam dla ciebie świeże bułeczki!

Zacisnęłam powieki i policzyłam do dziesięciu. W końcu otworzyłam drzwi.

— Pani Grażyno… bardzo dziękuję za bułeczki, ale dziś naprawdę potrzebuję pobyć sama.

Grażyna spojrzała na mnie zdziwiona i urażona.

— Sama? Ale przecież zawsze mówiłaś, że lubisz moje towarzystwo!

— Lubię… Ale czasem każdy potrzebuje chwili dla siebie.

Zobaczyłam w jej oczach cień złości.

— No dobrze… Skoro tak chcesz — powiedziała chłodno i odwróciła się na pięcie.

Zamknęłam drzwi i poczułam ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Cały dzień myślałam o tej sytuacji. Czy byłam zbyt ostra? Czy powinnam była jeszcze raz ją zaprosić?

Wieczorem zadzwonił Marcin.

— I jak tam? Udało ci się odpocząć?

— Tak… Ale powiedziałam Grażynie, że chcę być sama. Chyba się obraziła.

— Weronika, masz prawo do własnych granic. Nie możesz ciągle żyć pod dyktando innych.

Przez kolejne dni Grażyna przestała się odzywać. Spotykałyśmy się na klatce schodowej — patrzyła na mnie chłodno i nie odpowiadała na „dzień dobry”. W bloku zaczęły krążyć plotki: że jestem niewdzięczna, że nie szanuję starszych ludzi.

Pewnego dnia spotkałam ją przed sklepem spożywczym. Stała z innymi sąsiadkami i rozmawiała głośno o „dzisiejszej młodzieży”, która „nie ma czasu dla nikogo”. Poczułam ukłucie w sercu — przecież chciałam tylko trochę spokoju.

Wieczorem usiadłam z Marcinem przy stole.

— Może powinnam ją przeprosić? — zapytałam cicho.

— Za co? Za to, że chcesz mieć własne życie?

Spojrzałam na niego bezradnie.

— Ale czuję się winna…

Marcin ujął moją dłoń.

— Weronika, czasem trzeba być asertywnym. Inaczej ludzie będą wchodzić ci na głowę.

Minęły tygodnie. Grażyna powoli zaczęła się do mnie odzywać — najpierw zdawkowo, potem coraz cieplej. Zrozumiała chyba, że nie jestem jej wrogiem, tylko potrzebuję przestrzeni.

Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet wtedy, gdy boimy się kogoś zranić. Bo jeśli nie zadbamy o siebie sami, nikt tego za nas nie zrobi. Czy naprawdę musimy wybierać między własnym spokojem a cudzymi oczekiwaniami? Jak wy radzicie sobie z takimi sytuacjami?