Nie wzywaj powrotu: Historia rodziny Nowaków

– Mamo, zupełnie zwariowałaś! – mój głos drżał z oburzenia, a dłonie zaciskały się w pięści. Stałem w kuchni, patrząc na Halinę Nowak, moją matkę, która właśnie po raz kolejny próbowała mnie przekonać, że Elżbieta jest niewinna. – Jak mogłaś uwierzyć tej szmacie? – wykrztusiłem przez zaciśnięte zęby.

– Nie waż się tak mówić o Eli! – przerwała mi ostro. Jej oczy błyszczały gniewem. – Ona jest dla mnie jak córka!

– Jak córka? – zaśmiałem się nerwowo. – Mamo, ona cię okradła! Zabrała wszystkie oszczędności! – Czułem, jak narasta we mnie bezsilność. Przecież to było oczywiste. Elżbieta pojawiła się w naszym życiu nagle, kilka miesięcy temu. Najpierw pomagała mamie w zakupach, potem coraz częściej zostawała na kawę. W końcu zaczęła przynosić własne ciasta i opowiadać historie o swoim trudnym dzieciństwie. Matka chłonęła każde jej słowo.

Pamiętam dzień, kiedy zauważyłem, że z portfela mamy zniknęło kilkaset złotych. Zignorowałem to – może zapomniała wydać reszty w sklepie? Ale potem zniknęły jej złote kolczyki po babci, a na koncie oszczędnościowym pojawiły się dziwne przelewy. Wtedy już nie mogłem milczeć.

– Nic nie rozumiesz! – Matka spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ela przechodzi trudny czas. Pomagam jej, bo nikt inny nie chce tego zrobić.

– Pomagasz jej? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Mamo, ona cię wykorzystuje! Przecież nawet sąsiedzi mówią, że widzieli ją z twoją torebką na bazarze!

Halina odwróciła wzrok. Przez chwilę milczała, a potem wyszeptała:

– Nie chcę być sama, Kuba. Ty masz swoje życie, pracę, rodzinę. Ela przynajmniej mnie słucha.

Zatkało mnie. Wiedziałem, że po śmierci taty matka czuła się coraz bardziej samotna. Starałem się ją odwiedzać, ale praca w banku i dwójka dzieci nie zostawiały mi wiele czasu. Moja żona Ania powtarzała mi: „Zadzwoń do mamy, zaproś ją do nas na weekend”. Ale zawsze coś wypadało.

Teraz patrzyłem na nią i widziałem kobietę złamaną przez życie, która desperacko szukała bliskości. I znalazła ją w Elżbiecie – kobiecie z przeszłością, o której nikt nic nie wiedział.

– Mamo… – zacząłem łagodniej. – Proszę cię, pozwól mi to wyjaśnić. Pójdziemy razem na policję. Może jeszcze uda się odzyskać pieniądze.

– Nie pójdę na żadną policję! – krzyknęła nagle Halina. – Wstydziłabym się przed całą klatką! Co ludzie powiedzą?

Wtedy usłyszałem trzask drzwi wejściowych. Elżbieta weszła do mieszkania pewnym krokiem, uśmiechając się szeroko.

– O, Jakubek! Znowu próbujesz nastawiać mamę przeciwko mnie? – rzuciła słodkim głosem.

– Nie jestem twoim „Jakubkiem”! – syknąłem przez zęby.

– Ela, powiedz mu… – zaczęła matka błagalnie.

Elżbieta podeszła do niej i objęła ją ramieniem.

– Halinko, nie przejmuj się. On po prostu nie rozumie naszej przyjaźni.

Patrzyłem na tę scenę i czułem narastającą wściekłość. Byłem bezradny wobec manipulacji Elżbiety i ślepego zaufania mojej matki.

Kilka dni później zadzwonił do mnie sąsiad z dołu.

– Panie Jakubie, widziałem panią Elżbietę wynoszącą jakieś pudła z mieszkania pańskiej mamy. Może warto sprawdzić?

Pojechałem tam natychmiast. Drzwi były otwarte na oścież, a w środku panował chaos. Szuflady powyciągane, rzeczy porozrzucane po podłodze. Matka siedziała na kanapie i płakała.

– Zabrała wszystko… – wyszeptała przez łzy.

Objąłem ją i poczułem, jak bardzo jest krucha.

– Mamo, musimy zgłosić to na policję. Teraz już nie ma wyboru.

Tym razem nie protestowała. Pojechaliśmy razem na komisariat. Policjant spisał zeznania i obiecał zrobić wszystko, by odnaleźć Elżbietę i odzyskać skradzione rzeczy.

Przez kolejne tygodnie matka była cieniem samej siebie. Nie wychodziła z domu, nie odbierała telefonów od znajomych. Ja starałem się być przy niej jak najczęściej, ale czułem też narastającą frustrację wobec własnej bezsilności.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole w kuchni.

– Kuba… – zaczęła cicho matka. – Przepraszam cię za wszystko. Chciałam tylko mieć kogoś bliskiego… Nie wiedziałam, że tak to się skończy.

Patrzyłem na nią i czułem mieszankę żalu i współczucia.

– Mamo, każdy może się pomylić. Ale musisz mi zaufać. Jesteśmy rodziną.

Przez chwilę milczeliśmy w ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara.

Dziś minął już rok od tamtych wydarzeń. Elżbiety nigdy nie odnaleziono. Matka powoli wraca do siebie, choć blizny pozostały na zawsze. Ja sam często zastanawiam się nad tym wszystkim: czy można wybaczyć zdradę? Czy samotność usprawiedliwia ślepe zaufanie?

Może każdy z nas nosi w sobie taką Elżbietę – kogoś, kto pojawia się wtedy, gdy najbardziej potrzebujemy bliskości? Czy potrafimy rozpoznać prawdziwe intencje ludzi wokół nas?