Boli tak bardzo: Moje życie jako narzędzie w rękach rodziców. Czy w końcu odważę się być sobą?
– Michał, nie rozumiesz, że to dla twojego dobra! – głos mamy drżał od złości i rozczarowania. Stałem w kuchni, opierając się o blat, zaciśnięte pięści ukryte w kieszeniach bluzy. Ojciec siedział przy stole, z gazetą w ręku, ale nie czytał – czekał na moją odpowiedź.
– Może dla waszego dobra? – wyszeptałem, ledwo słyszalnie.
Mama spojrzała na mnie tak, jakby nie poznała własnego syna. – Michał, nie zaczynaj znowu. Wszyscy twoi koledzy już dawno mają porządne prace. Ty ciągle marzysz o jakimś pisaniu…
Ojciec odłożył gazetę i westchnął ciężko. – Synu, ile razy mamy ci powtarzać? Życie to nie bajka. Trzeba mieć zawód, stabilizację. Twoja matka poświęciła dla ciebie wszystko.
Zacisnąłem zęby. Ile razy słyszałem te słowa? Od dziecka byłem narzędziem w ich rękach – miałem być spełnieniem ich niespełnionych ambicji. Mama chciała, żebym został lekarzem, bo jej samej nie udało się dostać na studia medyczne. Ojciec powtarzał, że tylko inżynierowie mają przyszłość. Ja… ja chciałem pisać. Chciałem opowiadać historie, które rodziły się w mojej głowie nocami, kiedy nie mogłem spać przez kłótnie rodziców.
Pamiętam jedną z takich nocy. Miałem wtedy dwanaście lat. Siedziałem skulony pod kołdrą, słysząc przez cienką ścianę krzyki:
– To twoja wina! Gdybyś go lepiej wychowała, nie byłby taki miękki! – wrzeszczał ojciec.
– Przynajmniej nie jest taki zimny jak ty! – odcinała się mama.
A ja płakałem cicho, ściskając zeszyt z pierwszym opowiadaniem. Wtedy postanowiłem: będę taki, jakiego chcą mnie widzieć. Może wtedy przestaną się kłócić.
Przez lata byłem wzorowym uczniem. Chodziłem na olimpiady matematyczne, choć nienawidziłem liczb. Zdałem maturę z biologii i chemii, choć marzyłem o polonistyce. Dostałem się na medycynę – mama płakała ze szczęścia, ojciec klepał mnie po ramieniu z dumą.
Ale ja umierałem w środku.
Na studiach coraz częściej zamykałem się w sobie. Pisałem do szuflady – opowiadania o ludziach takich jak ja: zagubionych, rozdartych między sobą a oczekiwaniami innych. Poznałem Magdę na trzecim roku. Była inna niż wszyscy – słuchała mnie naprawdę. Pewnego wieczoru powiedziała:
– Michał, czemu pozwalasz im decydować za siebie?
Nie umiałem odpowiedzieć. Bałem się zawieść rodziców bardziej niż siebie samego.
Magda próbowała mnie wspierać, ale im bardziej się do niej zbliżałem, tym bardziej rodzice ją odpychali.
– Ona cię tylko rozprasza – mówiła mama. – Nie potrzebujesz teraz dziewczyny, tylko skupienia na nauce.
Ojciec był bardziej dosadny:
– Jeśli przez nią zawalisz studia, możesz się wyprowadzić.
W końcu Magda odeszła. Zostałem sam ze swoimi tekstami i coraz większą pustką w środku.
Po studiach zacząłem pracę w szpitalu. Każdego dnia zakładałem maskę: uśmiechnięty lekarz, dumny syn. W domu wisiała moja fotografia w białym fartuchu – mama pokazywała ją wszystkim sąsiadkom.
A ja wieczorami piłem za dużo piwa i pisałem coraz mroczniejsze opowiadania.
Pewnej nocy wróciłem do domu późno po dyżurze. Mama czekała w kuchni:
– Michałku, martwię się o ciebie. Jesteś taki zmęczony… Może powinieneś znaleźć sobie żonę? Zobacz, Basia od Kowalskich już ma drugie dziecko…
Wykrztusiłem tylko:
– Mamo, czy ty kiedyś zapytasz mnie, czego ja chcę?
Zamilkła na chwilę, jakby nie rozumiała pytania.
– Przecież wszystko robimy dla ciebie…
Wtedy coś we mnie pękło. Wyszedłem bez słowa na balkon i płakałem jak dziecko.
Następnego dnia napisałem list do Magdy. Opisałem jej wszystko: strach przed rodzicami, samotność, tęsknotę za prawdziwym życiem. Odpisała po tygodniu:
– Michał, życie masz tylko jedno. Jeśli nie zaczniesz żyć po swojemu teraz, kiedy?
To pytanie nie dawało mi spokoju przez kolejne miesiące.
W pracy coraz częściej łapałem się na tym, że zazdroszczę pacjentom odwagi – nawet jeśli walczyli o życie, przynajmniej walczyli o swoje.
W końcu zebrałem się na odwagę. Pewnego wieczoru usiadłem z rodzicami przy stole.
– Muszę wam coś powiedzieć – zacząłem drżącym głosem. – Nie chcę już być lekarzem. Chcę pisać książki.
Mama pobladła.
– Michał… zwariowałeś? Po tylu latach?
Ojciec spojrzał na mnie z pogardą:
– Zawiedziesz nas wszystkich.
Poczułem ulgę i strach jednocześnie.
– Może czasem trzeba zawieść innych, żeby nie zawieść siebie – odpowiedziałem cicho.
Od tamtej rozmowy minął rok. Rodzice prawie się do mnie nie odzywają. Pracuję dorywczo jako korepetytor i piszę pierwszą powieść. Czasem jest mi potwornie ciężko – brakuje pieniędzy i wsparcia. Ale pierwszy raz czuję się sobą.
Często wracam myślami do tamtej kuchni i pytam siebie: czy miałem prawo wybrać własną drogę kosztem ich marzeń? Czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy przestaje się być narzędziem w cudzych rękach?
A wy… czy kiedykolwiek odważyliście się postawić siebie na pierwszym miejscu?