Trzecia Szansa: Opowieść o tym, jak łatwo można stracić wszystko i jak trudno odzyskać siebie
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Nie, nie takiego zwykłego, codziennego – to był huk, który rozdarł moje życie na pół. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, kiedy usłyszałam krzyk mojego męża: „Mam dość! Nie będę już dłużej udawał!” Potem wybiegł, zostawiając mnie z dwiema córkami i synem, którzy patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nazywam się Elżbieta Nowicka. Mam pięćdziesiąt dwa lata i przez większość życia byłam przekonana, że jestem szczęśliwa. Miałam dom na przedmieściach Poznania, męża – Tomasza, który przez dwadzieścia pięć lat był moim najlepszym przyjacielem i powiernikiem, oraz trójkę dzieci: Martynę, Paulinę i Kacpra. Pracowałam jako nauczycielka matematyki w liceum. Życie było przewidywalne, czasem trudne, ale stabilne. Aż do tamtego dnia.
Tomasz wrócił po tygodniu. Przyszedł z walizką i miną człowieka, który wie, że nie ma już nic do stracenia. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i powiedział: „Zakochałem się. W innej kobiecie. Przepraszam.”
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Czułam tylko, jak świat się zapada. Martyna rzuciła się na ojca z pięściami, Paulina płakała w swoim pokoju, a Kacper zamknął się w łazience i nie wychodził przez dwie godziny.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak duchy. Tomasz wyprowadził się do swojej nowej partnerki – młodszej o piętnaście lat Magdy. Dzieci obwiniały mnie za rozpad rodziny. „Gdybyś była dla niego lepsza…”, „Może powinnaś była bardziej się starać…” – słyszałam od Martyny niemal codziennie. Paulina przestała ze mną rozmawiać. Kacper zamknął się w sobie i zaczął uciekać z domu na całe noce.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja matka. „Eluś, musisz być silna. Dla dzieci.” Ale ja nie byłam silna. W nocy płakałam w poduszkę, a rano nakładałam makijaż i udawałam przed światem, że wszystko jest w porządku.
W pracy też nie było łatwo. Uczniowie wyczuwali moją słabość. Ktoś napisał na tablicy: „Pani Nowicka – matematyka bez uczuć”. Bolało.
Minął rok. Dzieci dorosły szybciej niż powinny. Martyna wyjechała na studia do Warszawy i przestała odbierać moje telefony. Paulina znalazła chłopaka – Bartka – i coraz częściej nocowała poza domem. Kacper zaczął popalać papierosy i przynosić do domu oceny, które przyprawiały mnie o ból głowy.
Wtedy pojawił się on – mój brat Marek. Zawsze był czarną owcą rodziny: rozwodnik, bez stałej pracy, wiecznie zadłużony. Przyszedł pewnego wieczoru z butelką taniego wina i powiedział: „Ela, nie możesz tak dalej żyć. Musisz coś zmienić.”
– Co mam zmienić? – zapytałam z goryczą.
– Zacznij od siebie. Przestań się nad sobą użalać.
Wkurzył mnie wtedy jak nigdy wcześniej. Wyrzuciłam go za drzwi.
Ale jego słowa zostały ze mną na długo.
Zaczęłam chodzić na spacery po lesie. Najpierw sama, potem z psem sąsiadki – starą suczką Bunią, która kulała na jedną łapę. W lesie mogłam krzyczeć, płakać, przeklinać los – nikt mnie tam nie słyszał.
Któregoś dnia spotkałam tam sąsiada – pana Zbyszka. Był wdowcem od kilku lat. Zawsze mówił dzień dobry i uśmiechał się smutno.
– Pani Elżbieto, może pójdziemy razem? – zaproponował pewnego ranka.
Nie chciałam. Bałam się ludzi, bałam się rozmów o sobie. Ale zgodziłam się.
Zbyszek okazał się świetnym słuchaczem. Opowiadał mi o swojej żonie, o tym jak bardzo mu jej brakuje. Ja opowiadałam o Tomaszu – pierwszy raz od roku wypowiedziałam jego imię bez łez.
Z czasem zaczęliśmy spotykać się regularnie. Chodziliśmy na spacery, potem na kawę do pobliskiej cukierni. Dzieci zauważyły zmianę we mnie.
– Mamo, masz romans? – zapytała Paulina z przekąsem.
– Nie twoja sprawa – odpowiedziałam spokojnie.
Martyna zadzwoniła po raz pierwszy od miesięcy.
– Słyszałam od babci, że masz nowego faceta?
– Nie mam faceta, mam przyjaciela.
– Tylko żebyś nie zrobiła z siebie pośmiewiska…
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Kacper wrócił któregoś wieczoru pijany do domu. Zrobiłam mu awanturę życia.
– Chcesz skończyć jak twój ojciec? – krzyczałam.
– Może lepiej niż jak ty! – odkrzyknął i trzasnął drzwiami swojego pokoju.
Po tej kłótni długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam jako matka i jako żona.
Minęły kolejne miesiące. Zbyszek poprosił mnie o rękę podczas spaceru nad Wartą.
– Eluś… wiem, że dużo przeszłaś. Ale ja też wiem, jak to jest być samemu… Może spróbujemy razem?
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się kolejnej porażki.
Dzieci dowiedziały się o wszystkim od babci.
– Mamo! Ty chyba oszalałaś! – krzyczała Martyna przez telefon.
– To moja decyzja – odpowiedziałam spokojnie.
– A co z nami? Z rodziną?
– Rodzina to nie tylko nazwisko…
Paulina przestała się do mnie odzywać na kilka tygodni. Kacper wyprowadził się do ojca.
Było mi ciężko jak nigdy wcześniej. Ale Zbyszek był przy mnie każdego dnia.
Wzięliśmy ślub cicho, tylko ze świadkami i moją matką. Dzieci nie przyszły.
Pierwsze święta spędziłam sama z mężem i jego wnuczką z poprzedniego małżeństwa. Było inaczej niż zwykle – spokojniej, ciszej… ale też cieplej niż przez ostatnie lata.
Po kilku miesiącach Paulina napisała do mnie wiadomość: „Mamo… tęsknię.”
Martyna zadzwoniła: „Może przyjadę na weekend?”
Kacper przyszedł pod dom i zapukał: „Mogę wejść?”
Otworzyłam drzwi szeroko.
Dziś wiem jedno: życie daje nam czasem drugą szansę… a czasem nawet trzecią. Trzeba tylko mieć odwagę ją przyjąć.
Czy można nauczyć się kochać siebie na nowo po tylu porażkach? Czy wy też mieliście w życiu swoją trzecią szansę?