Nieproszony gość, czyli jak straciłam cierpliwość do własnej rodziny i sąsiadów
– Znowu? – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby, słysząc znajome pukanie do drzwi. Była sobota, godzina 8:30 rano. Ledwo zdążyłam wypić łyk kawy, a już wiedziałam, kto stoi po drugiej stronie. Moja mama, pani Halina, z nieodłączną siatką zakupów i naręczem plotek z osiedla.
– Dzień dobry, córeczko! – zawołała radośnie, zanim zdążyłam otworzyć drzwi na oścież. – Wpadłam tylko na chwilkę, bo muszę ci opowiedzieć, co się wczoraj wydarzyło u Kowalskich.
Wpuściłam ją do środka, choć w środku aż się gotowałam. Przez ostatnie miesiące mój dom stał się przystanią dla wszystkich: mama wpadała bez zapowiedzi kilka razy w tygodniu, sąsiadka Basia pożyczała cukier lub jajka, a brat Tomek przychodził z dziećmi, bo „u ciebie zawsze jest coś dobrego do jedzenia”.
Zawsze byłam tą „miłą”. Tą, która nie potrafi odmówić. Tą, która piecze ciasto na każdą okazję i zawsze ma zapasową kawę. Ale od jakiegoś czasu czułam się jak służąca we własnym domu. Nawet mój mąż Marek zaczął się śmiać, że powinnam zamontować dzwonek z napisem „Restauracja u Ani – czynne całą dobę”.
Tego dnia jednak coś we mnie pękło. Mama rozsiadła się w salonie, rozłożyła gazetę i zaczęła opowiadać o tym, jak Basia z trzeciego piętra pokłóciła się z mężem o wycieraczkę. Próbowałam słuchać, ale myślami byłam gdzie indziej. W pracy czekał na mnie ważny projekt, dzieci miały sprawdzian z matematyki, a ja marzyłam tylko o chwili ciszy.
Nagle zadzwonił domofon.
– To pewnie Basia! – ucieszyła się mama. – Mówiłam jej, że będę u ciebie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już słyszałam kroki na klatce schodowej. Basia weszła bez pukania.
– Aniu, masz może trochę mleka? Zapomniałam kupić, a dzieci chcą kakao.
– Jasne… – odpowiedziałam automatycznie i poszłam do kuchni.
W tym momencie zadzwonił telefon. To brat Tomek.
– Anka, jesteś w domu? Wpadnę z dzieciakami na obiad. Nie zdążyłem nic ugotować.
Zamarłam. Spojrzałam na zegarek – była dopiero dziewiąta rano.
– Tomek, dzisiaj mam dużo pracy…
– Oj tam, przecież zawsze coś wymyślisz! – przerwał mi i rozłączył się.
Wróciłam do salonu z kartonem mleka dla Basi i spojrzałam na mamę. Obie patrzyły na mnie z oczekiwaniem.
– Wiecie co? – zaczęłam niepewnie. – Chyba muszę coś powiedzieć…
Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
– Co się stało?
– Czuję się… zmęczona. Naprawdę was kocham, ale mam wrażenie, że mój dom przestał być moim domem. Ciągle ktoś przychodzi bez zapowiedzi, ciągle coś ode mnie chcecie…
Basia zrobiła wielkie oczy.
– Ale przecież zawsze byłaś taka gościnna!
– Byłam – przyznałam cicho. – Ale teraz potrzebuję trochę przestrzeni dla siebie i mojej rodziny. Proszę was… zanim przyjdziecie następnym razem, zadzwońcie chociaż.
W salonie zapadła niezręczna cisza. Mama odłożyła gazetę i spojrzała na mnie surowo.
– Aniu, nie przesadzaj. Rodzina to rodzina! Zawsze możesz na nas liczyć.
– Wiem, mamo… Ale ja też mam swoje życie. Potrzebuję chwili spokoju.
Basia zaczęła nerwowo kręcić torebką.
– To ja już pójdę…
Mama wstała powoli.
– Nie poznaję cię. Co się z tobą stało?
Zamknęłam za nimi drzwi i poczułam ulgę zmieszaną z poczuciem winy. Przez cały dzień miałam wyrzuty sumienia. Marek próbował mnie pocieszyć:
– Dobrze zrobiłaś. Każdy ma swoje granice.
Ale wieczorem zadzwonił Tomek.
– Anka, mama płakała przez ciebie cały dzień. Powinnaś się wstydzić!
Przez chwilę miałam ochotę przeprosić wszystkich i wrócić do starego układu. Ale potem spojrzałam na swoje dzieci bawiące się spokojnie w swoim pokoju i poczułam spokój, jakiego dawno nie czułam.
Następnego dnia rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Zamarłam. Przez wizjer zobaczyłam sąsiada Zbyszka z trzeciego piętra.
– Dzień dobry pani Aniu! – krzyknął przez drzwi. – Ma pani może śrubokręt?
Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam spokojnie:
– Przepraszam panie Zbyszku, dziś nie mogę pomóc.
Usłyszałam jego rozczarowane „aha” i oddalające się kroki.
Przez kolejne dni telefon milczał. Mama nie przychodziła, Basia nie pukała do drzwi, nawet Tomek przestał dzwonić. Poczułam pustkę… ale też wolność.
Po tygodniu przyszła wiadomość od mamy: „Może wpadniemy w niedzielę? Upiekę szarlotkę”. Odpisałam: „Będzie mi bardzo miło”.
Kiedy w końcu spotkaliśmy się całą rodziną przy stole – tym razem umówieni wcześniej – rozmowy były spokojniejsze, nikt nie narzekał ani nie robił mi wyrzutów. Mama nawet zapytała: „Może chcesz czasem pobyć sama?”
Uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia.
Czasem trzeba powiedzieć „dość”, żeby odzyskać siebie i swój dom. Czy wy też mieliście kiedyś dość własnej gościnności? Jak postawić granice bliskim, nie tracąc ich miłości?