Trzeci talerz: Historia matki, która odnalazła córkę w zapomnianej kartce

Postawiłam ostatni talerz delikatnie, palce lekko drżące. Były trzy nakrycia—dwa używane, jedno nietknięte. Trzeci talerz, ten dla Kasi, stał się już niemal symbolem mojego codziennego bólu. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i świeżo upieczonego chleba, ale wszystko wydawało się mdłe, pozbawione smaku. Mój mąż, Andrzej, spojrzał na mnie z troską, ale nie powiedział ani słowa. Wiedział, że dziś nie ma sensu pytać, czy wszystko w porządku.

– Może… może zadzwonisz do niej jeszcze raz? – zaproponował cicho, jakby bał się złamać ciszę, która od dwóch lat była naszym niechcianym gościem.

Pokręciłam głową. – Nie odbierze. Wiesz o tym.

Andrzej westchnął i zajął swoje miejsce przy stole. Zaczęliśmy jeść w milczeniu, każde z nas pogrążone w myślach. Wspomnienia wracały falami: śmiech Kasi, jej buntownicze spojrzenie, trzask drzwi tamtego wieczoru, kiedy wykrzyczała mi w twarz, że mam ją dość i nie chce mnie więcej widzieć. Dwa lata temu. Dwa lata ciszy.

Po kolacji posprzątałam naczynia i poszłam do sypialni. Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu wstałam i zaczęłam przeglądać starą komodę. Szukałam czegoś, co mogłoby mnie zająć—może starego zdjęcia, może listu od mamy. Zamiast tego natrafiłam na małą kopertę z dziecięcym pismem: „Dla Mamy”.

Serce mi zamarło. Otworzyłam ją powoli, jakby bała się, że kartka rozpadnie się w dłoniach. W środku była kolorowa kartka urodzinowa z rysunkiem kota i kilka słów: „Mamo, przepraszam za wszystko. Chciałabym wrócić do domu, ale boję się, że już mnie nie chcesz. Kocham Cię. Kasia.”

Łzy napłynęły mi do oczu. Przeczytałam te słowa kilka razy, nie mogąc uwierzyć, że przez cały ten czas miałam odpowiedź na swoje pytania tuż pod nosem. Dlaczego nie wysłała tej kartki? Czy naprawdę myślała, że jej nie chcę?

Zeszłam na dół i pokazałam kartkę Andrzejowi. Przeczytał ją w milczeniu, a potem objął mnie mocno.

– Musisz do niej zadzwonić – powiedział stanowczo.

Tym razem nie protestowałam. Wykręciłam numer Kasi z drżącymi rękami. Po kilku sygnałach usłyszałam jej głos—nieco niższy niż pamiętałam, ale wciąż ten sam.

– Halo?

Zaniemówiłam na chwilę.

– Kasiu… to ja. Mama.

Cisza po drugiej stronie była gęsta jak mgła.

– Skąd masz mój numer? – zapytała ostrożnie.

– Znalazłam twoją kartkę… Tę urodzinową. Przepraszam, że cię zraniłam. Przepraszam za wszystko.

Usłyszałam cichy szloch.

– Myślałam, że mnie nienawidzisz – wyszeptała.

– Nigdy cię nie nienawidziłam. Byłam tylko… zagubiona. Tak bardzo cię kocham.

Rozmawiałyśmy długo tej nocy. O wszystkim i o niczym: o tym, jak bardzo obie tęskniłyśmy; o tym, jak trudno jest być matką i córką jednocześnie; o błędach, które popełniłyśmy i których nie potrafiłyśmy sobie wybaczyć.

Okazało się, że Kasia przez te dwa lata mieszkała kątem u koleżanki w Warszawie. Pracowała dorywczo w kawiarni i próbowała odnaleźć siebie w wielkim mieście. Bała się wrócić do domu—bała się mojej reakcji, mojej oceny. A ja przez cały ten czas czekałam na nią z otwartymi ramionami i pustym talerzem przy stole.

Kilka dni później Kasia przyjechała do domu. Stała w progu niepewna, z walizką w ręku i łzami w oczach. Podbiegłam do niej i objęłam ją tak mocno, jak tylko potrafiłam.

– Przepraszam – powtórzyłyśmy jednocześnie i obie się roześmiałyśmy przez łzy.

Wieczorem znów nakryłam stół dla trzech osób. Tym razem wszystkie miejsca były zajęte.

Często wracam myślami do tamtej kartki—do tych kilku słów napisanych drżącą ręką mojej córki. Zastanawiam się, ile jeszcze takich niewysłanych kartek leży gdzieś w szufladach innych domów; ile matek i córek czeka na znak pojednania.

Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok? Czy duma jest ważniejsza od miłości? Może czasem wystarczy tylko znaleźć zapomnianą kartkę i odważyć się zadzwonić.