Bez kołyski, bez pieluch: Dzień, w którym dom przestał być domem
„Gdzie są pieluchy, Michał?” – mój głos drży, nie tylko ze zmęczenia, ale przede wszystkim z gniewu i rozczarowania. Moja córeczka, Lena, kwili cicho w nosidełku. Stoję w przedpokoju naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, ledwie godzinę po wypisie ze Szpitala Bielańskiego. Wszystko mnie boli – ciało, głowa, serce.
Michał patrzy na mnie tym pustym wzrokiem, który widuję u niego coraz częściej. „Miałem dziś zawalony dzień w pracy, Anka. Szef kazał mi skończyć raport. Przepraszam, naprawdę.”
Chcę krzyczeć. Ale jestem zbyt wyczerpana. Moje matczyne serce wali jak oszalałe. „Miałeś tygodnie, żeby to załatwić! Nie mamy łóżeczka, pieluch, nawet butelki! Co teraz?”
Wzrusza ramionami, idzie do kuchni i sięga po telefon. „Zaraz zamówię przez internet.”
„Przez internet? Michał, ona potrzebuje pieluch TERAZ!” Mój głos się łamie. Lena zaczyna płakać głośniej. Czuję się tak samotna, że aż boli mnie to fizycznie.
W tym momencie dzwoni domofon. To moja mama, Barbara. Wchodzi z siatką pełną zakupów i twarzą pełną troski. „Ojej, dziecko… Co tu się dzieje?”
Wyłam się w jej ramionach. „Nic nie jest gotowe, mamo. Nic.”
Mama odkłada siatkę i obejmuje mnie mocno. „Spokojnie, pomogę ci.” Rzuca Michałowi spojrzenie, które mogłoby zabić. „Miałeś jedno zadanie.”
Michał coś mamrocze i znika na górze. Słyszę trzask zamykanych drzwi sypialni.
Pierwsza noc w domu to piekło. Lena płacze bez przerwy; próbuję ją utulić na kanapie, bo nie mamy łóżeczka. Mama zostaje na noc w pokoju gościnnym. Michał nie schodzi już na dół.
Kolejne dni to mgła nieprzespanych nocy, problemów z karmieniem i niekończących się kłótni z Michałem. Pracuje do późna, wraca zmęczony i nieobecny. Gdy proszę go o pomoc – żeby podał butelkę, potrzymał Lenę, żebym mogła się wykąpać – wzdycha ciężko albo mówi, że jest wykończony.
Pewnego wieczoru siedzę z Leną na kolanach przy kuchennym stole. Mama właśnie wyszła; mieszkanie wydaje się zimne i puste. Michał wraca, rzuca torbę w kąt i otwiera piwo.
„Możesz mi pomóc?” pytam cicho.
Nie odrywa wzroku od telefonu. „Miałem ciężki dzień, Anka.”
„A ja? Myślisz, że mi jest łatwo? Dopiero co urodziłam! Wszystko mnie boli, a ty… po prostu cię nie ma.”
Milczy. Słyszę tylko stukot jego palca o ekran.
Tygodnie ciągną się jak wieczność. Lena rośnie powoli; ja kurczę się w sobie. Czuję się coraz mniejsza we własnym domu. Mama przychodzi tak często, jak może, ale ma też swoje życie. Moja siostra, Kasia, czasem pisze: „Jak się trzymasz?” Ale co mam jej odpisać? Że każdego dnia oddalam się od mężczyzny, którego kiedyś kochałam?
Pewnego popołudnia – Lena ma sześć tygodni – wszystko pęka. Michał wraca i zastaje mnie zapłakaną na podłodze w łazience, Lena śpi w leżaczku obok.
„Co się znowu stało?” pyta zirytowany.
„Nie dam już rady,” szlocham. „Jestem taka samotna. Nigdy cię przy nas nie ma.”
Wzdycha głęboko i przeciera twarz dłońmi. „Anka, staram się! Ale dla mnie to też nowe. W pracy wymagają ode mnie coraz więcej…”
„A czego ty oczekujesz ode mnie? Że wszystko zrobię sama? Że się zatracę, a ty będziesz się chował za robotą?”
Patrzy na mnie – pierwszy raz od dawna naprawdę – i widzę, jak coś w nim pęka.
„Może… może powinniśmy poszukać pomocy,” mówi cicho.
Tego wieczoru rozmawiamy pierwszy raz od tygodni naprawdę szczerze. O strachu, oczekiwaniach, rozczarowaniach. Decydujemy się pójść razem do terapeuty.
To nie jest magiczne rozwiązanie; kolejne tygodnie są trudne. Ale powoli coś się zmienia. Michał częściej zostaje w domu, pomaga przy Lenie i pyta, jak ja się czuję. Uczę się prosić o pomoc – mamę, siostrę, Michała.
A jednak coś we mnie ciągle boli. Marzenie o wspólnym, pełnym miłości powitaniu naszego dziecka roztrzaskało się o skały rzeczywistości.
Pewnego wieczoru siedzę sama w pokoju Leny, patrząc na jej śpiącą buzię w łóżeczku, które w końcu stoi na swoim miejscu.
„Czy dorosłość właśnie tak wygląda?” szepczę do niej. „Że uczysz się żyć ze złamanymi marzeniami? Czy może jest jeszcze nadzieja, że miłość jest silniejsza niż rozczarowanie?”
A wy? Myślicie, że miłość wystarczy, by zacząć od nowa, gdy wszystko poszło nie tak, jak planowaliśmy?