Bitwa o Wnuczkę: Prawda, Która Kryje Się Za Drzwiami Naszego Domu

– Janie, nie możesz tak po prostu udawać, że nic się nie dzieje! – głos mojej żony Marii drżał od napięcia. Stała w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, który już dawno wystygł.

Patrzyłem na nią bezradnie. Od tygodni czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zosia, moja wnuczka, była dla mnie wszystkim. Odkąd Basia – nasza córka – wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, to my z Marią opiekowaliśmy się Zosią niemal codziennie. Była naszym promykiem, sensem każdego dnia na emeryturze. A teraz…

– Michał powiedział Basi, że Zosia jest u nas niedożywiona – wyszeptała Maria, jakby bała się, że ściany ją usłyszą. – Że dajemy jej za mało warzyw, za dużo słodyczy…

Zacisnąłem pięści. Michał, mój zięć, zawsze był podejrzliwy. Od początku miałem wrażenie, że patrzy na nas z góry, jakbyśmy byli reliktem PRL-u, a on – nowoczesnym ojcem z poradników psychologicznych. Ale nigdy nie sądziłem, że posunie się do takich oskarżeń.

– Przecież Zosia jest zdrowa! – wybuchłem. – Ma energię za troje dzieci! Biega po podwórku, śmieje się…

– To nie wystarczy – przerwała mi Maria. – Basia jest rozdarta. Michał ją naciska. Chce ograniczyć nasze kontakty z Zosią.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Przypomniałem sobie ostatni spacer z wnuczką: jej śmiech, kiedy goniła motyla; jej małe rączki w moich dłoniach. Czy naprawdę mogłem ją skrzywdzić? Czy byłem aż tak ślepy?

Wieczorem zadzwoniła Basia. Jej głos był cichy, pełen napięcia.

– Tato… Michał uważa, że powinniśmy na razie ograniczyć wizyty Zosi u was. On się martwi…

– O co się martwi? – przerwałem jej ostrzej, niż zamierzałem.

– O wszystko! – wybuchła nagle. – O jedzenie, o to, że pozwalacie jej oglądać bajki przed snem… Tato, ja już nie wiem, co robić!

Usłyszałem w jej głosie łzy. Chciałem ją przytulić przez telefon, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale sam w to nie wierzyłem.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Michał przestał się do nas odzywać. Basia przychodziła sama, ale była coraz bardziej zamknięta w sobie. Zosia pytała: „Dziadku, kiedy znów pójdziemy na lody?” Nie umiałem jej odpowiedzieć.

Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Marii z sąsiadką przez balkon.

– Oni zawsze mieli problem z pieniędzmi – mówiła Maria cicho. – Michał nie chce, żebyśmy pomagali Basi finansowo. Może o to chodzi?

Zadrżałem. Czy to możliwe? Czy cała ta troska o Zosię to tylko pretekst? Przypomniałem sobie sytuacje sprzed lat: Michał zawsze był drażliwy na punkcie pieniędzy. Kiedyś odmówił przyjęcia prezentu dla Zosi „bo to niepotrzebne rozpieszczanie”.

Postanowiłem porozmawiać z nim wprost. Zadzwoniłem.

– Michał? Chciałbym się spotkać. Porozmawiać jak ojciec z ojcem.

Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.

– Dobrze – odpowiedział w końcu chłodno.

Spotkaliśmy się w kawiarni na rynku. Michał przyszedł spóźniony, z miną jakby szedł na egzekucję.

– Michał… – zacząłem ostrożnie. – Kochamy Zosię jak własne dziecko. Nigdy byśmy jej nie skrzywdzili.

– To nie takie proste – przerwał mi szorstko. – Wy wychowaliście Basię po swojemu. Ja chcę dla Zosi czegoś innego.

– Czego? – zapytałem bezradnie.

– Więcej zasad! Mniej rozpieszczania! I… mniej waszego wtrącania się w nasze sprawy finansowe.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu. W jego oczach widziałem lęk i gniew.

– Michał… czy to naprawdę chodzi tylko o jedzenie? – zapytałem cicho.

Nie odpowiedział od razu.

– Nie chcę, żebyście mieszali się do naszych decyzji – powiedział w końcu. – Ani do wychowania Zosi, ani do naszych pieniędzy.

Wróciłem do domu przybity jak nigdy dotąd. Maria czekała na mnie w kuchni.

– I co?

– On nas po prostu nie chce w swoim życiu…

Przez kolejne tygodnie widywaliśmy Zosię coraz rzadziej. Basia była rozdarta między nami a mężem. Czułem się bezsilny wobec tej ściany milczenia i żalu.

Któregoś dnia Zosia zadzwoniła sama z telefonu Basi.

– Dziadku… tęsknię za tobą…

Łzy napłynęły mi do oczu.

Nie wiem już, gdzie przebiega granica między troską a kontrolą w rodzinie. Czy walcząc o kontakt z wnuczką robię dobrze? Czy powinienem odpuścić dla dobra córki i jej rodziny? A może to ja jestem ślepy na własne błędy?

Czasem pytam siebie: ile można poświęcić dla rodziny i czy zawsze warto walczyć za wszelką cenę? Co Wy byście zrobili na moim miejscu?