Cień nieodwzajemnionego czasu: Moja walka o siebie wśród rodzinnych konfliktów i utraconych przyjaźni
– Lejla, ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz wszystkiego robić za innych?! – głos mamy przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po kolacji, a w moich oczach już zbierały się łzy. Tata siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, ale widziałam, jak jego dłonie drżą.
– Mamo, ja tylko chciałam pomóc… – zaczęłam cicho, ale ona już była w furii.
– Pomóc? Znowu poświęcasz się dla wszystkich! Dla brata, dla mnie, dla sąsiadki! A kto pomoże tobie? – rzuciła ścierką na blat i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama z dźwiękiem kapiącej wody i ciężarem słów, które słyszałam od lat. Zawsze byłam tą „odpowiedzialną”, „zaradną”, „pomocną”. Kiedy miałam dwanaście lat i mama zachorowała, to ja gotowałam obiady dla całej rodziny. Gdy brat miał problemy w szkole, to ja pisałam za niego wypracowania. Nawet sąsiadka z dołu wiedziała, że może poprosić mnie o zakupy czy opiekę nad jej kotem.
Ale nikt nie pytał, czego ja potrzebuję.
Pamiętam, jak w liceum zakochałam się w Piotrku. Był starszy o dwa lata, miał ciemne włosy i uśmiech, który rozświetlał cały korytarz. Przez miesiące pisałam mu wypracowania z polskiego i pomagałam w matematyce. Wierzyłam, że jeśli będę dla niego dobra, to on też mnie pokocha. Ale pewnego dnia zobaczyłam go na przystanku z Anią – trzymał ją za rękę i patrzył na nią tak, jak nigdy nie patrzył na mnie.
Wróciłam wtedy do domu i płakałam całą noc. Mama weszła do pokoju i powiedziała tylko:
– W życiu trzeba być twardym, Lejla. Nie możesz dawać siebie każdemu.
Ale ja nie umiałam inaczej. Nawet kiedy poszłam na studia do Warszawy, ciągle byłam tą, która organizuje spotkania, pomaga koleżankom w nauce, pożycza notatki i słucha zwierzeń po nocach. Moja współlokatorka, Kasia, często powtarzała:
– Lejla, ty jesteś jak plaster na rany świata. Ale kto zaklei twoje?
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo te słowa będą bolały kilka lat później.
Po studiach wróciłam do rodzinnego miasta. Tata był już wtedy po zawale, mama coraz bardziej nerwowa. Brat wyjechał do Anglii i kontaktował się z nami tylko przez Facebooka. Zostałam sama z rodzicami i ich problemami. Pracowałam w urzędzie miasta – nudna praca za marne pieniądze, ale przynajmniej mogłam być blisko domu.
Każdy dzień wyglądał podobnie: rano śniadanie dla rodziców, potem praca, po południu zakupy i gotowanie obiadu. Wieczorami mama narzekała na zdrowie i politykę, tata milczał albo oglądał telewizję. Czasem dzwoniła Kasia z Warszawy:
– Lejla, czemu nie przyjedziesz do mnie na weekend? Oderwałabyś się trochę!
Ale zawsze miałam wymówkę: mama źle się czuje, tata potrzebuje pomocy, nie mam pieniędzy na bilet.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Wracałam z pracy zmęczona jak nigdy. W domu czekała na mnie awantura – mama była wściekła, bo zapomniałam kupić jej ulubioną kawę.
– Ty nigdy o mnie nie myślisz! – krzyczała. – Wszystko robisz byle jak!
Tata próbował ją uspokoić, ale dostało mu się rykoszetem.
– Może gdybyś ty coś zrobił w tym domu! – wykrzyczała mu prosto w twarz.
Wtedy coś we mnie pękło. Wybiegłam z domu bez kurtki, w listopadowym deszczu. Szłam przed siebie bez celu. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Czy moje życie naprawdę ma polegać tylko na dawaniu?”
Zadzwoniłam do Kasi. Odebrała od razu.
– Lejla? Co się stało?
– Nie wiem już kim jestem – wyszeptałam przez łzy. – Całe życie robię wszystko dla innych i nikt tego nie widzi.
Kasia milczała przez chwilę.
– Może czas zrobić coś dla siebie? Przyjedź do mnie. Choćby jutro.
Nie spałam tej nocy. Rano spakowałam torbę i zostawiłam rodzicom kartkę: „Muszę odpocząć. Wrócę za kilka dni.”
W Warszawie Kasia przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Przez pierwsze dni spałam do południa i płakałam bez powodu. Kasia zabrała mnie na spacer nad Wisłę.
– Lejla, musisz nauczyć się mówić „nie”. Inaczej wszyscy będą cię wykorzystywać.
Wiedziałam, że ma rację. Ale jak powiedzieć „nie” własnej matce? Jak odmówić ojcu po zawale?
Po tygodniu zadzwoniła mama.
– Kiedy wrócisz? Tata nie umie nawet ugotować ziemniaków! – jej głos był pełen pretensji.
– Mamo… Ja też jestem człowiekiem. Potrzebuję odpoczynku.
– Odpoczynku?! A kto mi pomoże?
Rozłączyłam się i pierwszy raz od lat poczułam ulgę zamiast poczucia winy.
Zaczęłam szukać pracy w Warszawie. Znalazłam etat w małym wydawnictwie – mniej stabilny niż w urzędzie, ale dawał mi satysfakcję. Z Kasią wynajęłyśmy mieszkanie na Bielanach. Powoli uczyłam się żyć dla siebie: chodzić do kina sama, kupować sobie kwiaty bez okazji, mówić „nie” bez tłumaczenia się.
Rodzina długo nie mogła tego zaakceptować. Mama dzwoniła coraz rzadziej; brat napisał mi wiadomość: „Nie poznaję cię już.” Ale ja po raz pierwszy czułam się wolna.
Pewnego dnia spotkałam Michała – kolegę z pracy Kasi. Był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie spokój, którego tak bardzo potrzebowałam. Spotykaliśmy się coraz częściej; nigdy nie oczekiwał ode mnie więcej niż mogłam dać. Przy nim nauczyłam się być ważna także dla siebie.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba odejść od tych, których kochamy najbardziej – żeby ocalić siebie. Nadal tęsknię za domem i czasem mam wyrzuty sumienia. Ale wiem też, że jeśli nie postawię granic, nikt ich za mnie nie postawi.
Czy naprawdę musimy oddawać siebie do końca tym, którzy nie potrafią tego docenić? Ile jeszcze razy pozwolimy innym decydować o naszym szczęściu?