Ciotka Helena i jej niekończące się żądania: Ile jeszcze wytrzymam?
— Naprawdę uważasz, że to wystarczy? — głos ciotki Heleny przeszył ciszę jak nóż. Stała w naszym salonie, trzymając w rękach prezent, który z trudem udało nam się kupić na jej sześćdziesiąte urodziny. Był to elegancki szal z kaszmiru, wybrany z myślą o jej gustach, choć kosztował nas ostatnie oszczędności.
Zamarłam. Mój mąż, Tomek, spuścił wzrok. W powietrzu zawisła niezręczna cisza, którą przerwała tylko ciotka: — W zeszłym roku dostałam od kuzynki Zosi złoty zegarek. Myślałam, że wy, jako najbliższa rodzina, postaracie się bardziej.
Wtedy poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Od miesięcy żyliśmy na granicy — Tomek stracił pracę w fabryce, ja dorabiałam sprzątaniem po domach. Nasza córka, Ola, potrzebowała nowych butów na zimę, a syn, Michał, podręczników do szkoły. Każda złotówka była na wagę złota. Ale ciotka Helena nie widziała nic poza sobą.
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu była dla mnie wzorem elegancji i zaradności. Zawsze zadbana, z perfekcyjnym makijażem, opowiadała historie o podróżach do Włoch i Francji. Jednak odkąd została wdową, jej zachowanie zaczęło się zmieniać. Stała się wymagająca, roszczeniowa i coraz bardziej samotna. Zamiast szukać wsparcia w rodzinie, zaczęła nas wykorzystywać.
— Mamo, dlaczego ciocia jest taka niemiła? — zapytała cicho Ola, kiedy ciotka wyszła do kuchni.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to rodzina Tomka. On sam był rozdarty między lojalnością wobec mnie a poczuciem obowiązku wobec ciotki, która wychowywała go po śmierci jego matki.
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy kuchennym stole.
— Nie dam już rady — powiedziałam drżącym głosem. — Ona nas niszczy. Widzisz to?
Tomek westchnął ciężko.
— Wiem… Ale co mam zrobić? Ona nie ma nikogo poza nami. Gdyby nie ona, nie skończyłbym studiów. Pomogła mi wtedy…
— Ale teraz to my potrzebujemy pomocy! — przerwałam mu. — Nie możemy ciągle spełniać jej zachcianek kosztem naszych dzieci!
Tomek milczał długo. Widziałam w jego oczach ból i bezradność.
Następnego dnia ciotka zadzwoniła już o ósmej rano.
— Tomku, musisz mnie zawieźć do fryzjera na drugi koniec miasta. Tylko ty prowadzisz tak ostrożnie — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Tomek spojrzał na mnie błagalnie. Widziałam, że nie chce jechać, ale nie potrafi odmówić.
— Może powiesz jej w końcu „nie”? — szepnęłam.
— Spróbuję…
Rozmowa przez telefon trwała krótko. Tomek próbował tłumaczyć się pracą dorywczą, ale ciotka nie słuchała.
— Przecież zawsze możesz się zwolnić na chwilę! Ja czekam! — usłyszałam jej podniesiony głos przez słuchawkę.
Po tej rozmowie Tomek był blady jak ściana.
— Ona mnie szantażuje emocjonalnie — powiedział cicho. — Mówi, że jak jej nie pomogę, to już nigdy się do mnie nie odezwie…
Wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.
— Mamo, ja już nie mogę… Ciotka Helena traktuje nas jak służących! — wybuchłam płaczem.
Mama milczała przez chwilę.
— Kochanie… czasem trzeba postawić granicę. Nawet rodzinie. Inaczej wszyscy się pogubicie.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Kilka dni później przyszło zaproszenie na kolejne rodzinne spotkanie u ciotki. Tym razem miało być „uroczyste śniadanie” z okazji jej imienin. W liście napisała: „Oczekuję domowego tortu czekoladowego oraz świeżych kwiatów. Proszę też o nową apaszkę z jedwabiu.”
Patrzyłam na te słowa z niedowierzaniem. Czy ona naprawdę nie widzi naszej sytuacji?
Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej.
— Ciociu… musimy porozmawiać — zaczęłam spokojnie.
— O czym? — zapytała chłodno.
— O tym, że nie stać nas na takie prezenty i wydatki. Proszę to zrozumieć…
Usłyszałam tylko krótkie: — Skoro tak mnie traktujecie, to lepiej w ogóle nie przychodźcie!
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Tomek był załamany. Przez kilka dni chodził jak cień po domu. Ola płakała wieczorami, bo „ciocia już nas nie lubi”. Michał zamknął się w sobie.
Ale po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę. Może to egoistyczne… Ale czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla kogoś, kto nie widzi naszych łez?
Minęły tygodnie. Ciotka przestała się odzywać. W domu zrobiło się ciszej i spokojniej. Zaczęliśmy rozmawiać o swoich marzeniach i planach — bez strachu przed kolejnym telefonem z żądaniem.
Czasem mijam ją na ulicy — zawsze z podniesioną głową i chłodnym spojrzeniem. Może kiedyś zrozumie…
Często zastanawiam się: czy można być szczęśliwym w rodzinie, gdzie jedna osoba narzuca wszystkim swoją wolę? Czy odwaga do postawienia granic to egoizm czy troska o własną rodzinę? Może każdy z nas musi kiedyś wybrać: żyć dla innych czy też w końcu dla siebie?