Cisza po burzy: Historia matki, która straciła kontakt z córką

– Zuzia, proszę, odbierz… – szeptałam do pustego ekranu telefonu, patrząc na kolejne nieodebrane połączenie. Palce drżały mi z nerwów, a serce waliło jak oszalałe. W kuchni cicho bulgotała kawa, ale jej zapach nie miał już tej mocy, co kiedyś. Odkąd Zuzanna się wyprowadziła, wszystko straciło smak.

Czasem łapię się na tym, że mówię do niej na głos, jakby miała zaraz wejść do pokoju. „Zuziu, zostawiłaś kubek na stole”, „Zuziu, nie zapomnij o szaliku”. Ale w odpowiedzi słyszę tylko ciszę. Rok temu jeszcze śmiałyśmy się razem z głupich memów i oglądałyśmy seriale pod kocem. Teraz… teraz jestem sama.

Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Był koniec maja, pachniały bzy. Zuzanna wróciła późno ze studiów. Miała podkrążone oczy i była jakaś inna – zamknięta w sobie. Zapytałam:

– Wszystko w porządku?

Wzruszyła ramionami.

– Tak, mamo.

Ale widziałam, że coś ją gryzie. Chciałam pomóc, jak zawsze. Może za bardzo? Może powinnam była odpuścić?

– Zuzia, jeśli chcesz pogadać…

Wtedy wybuchła:

– Mamo! Nie musisz wiedzieć o wszystkim! Nie jestem już dzieckiem!

Zamurowało mnie. Przecież zawsze mówiła mi wszystko. Byłam jej przyjaciółką. Tak myślałam.

Potem było coraz gorzej. Coraz częściej zamykała się w pokoju, wychodziła bez słowa. Próbowałam rozmawiać z jej ojcem, Markiem, ale tylko wzruszał ramionami:

– Daj jej spokój. Dorasta.

Nie rozumiałam tego. Przecież byłam jej matką! Powinnam wiedzieć, co się dzieje.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją pakującą walizki.

– Co robisz?

– Wyprowadzam się.

– Ale… gdzie? Dlaczego?

– Do Magdy. Wynajmujemy razem mieszkanie.

– Zuziu…

Nie spojrzała mi w oczy.

– Muszę spróbować żyć po swojemu.

Chciałam ją zatrzymać. Przytulić. Powiedzieć, że ją kocham. Ale nie umiałam wydusić z siebie słowa. Stałam jak sparaliżowana. Wyszła bez pożegnania.

Od tamtej pory próbowałam wszystkiego: dzwoniłam, pisałam SMS-y, wysyłałam maile. Raz nawet pojechałam pod jej nowe mieszkanie – nie otworzyła drzwi. Czułam się jak intruz w życiu własnego dziecka.

Marek próbował mnie pocieszać:

– Daj jej czas. Sama wróci.

Ale ja nie mogłam czekać bezczynnie. Każdego dnia analizowałam nasze rozmowy, szukałam momentu, w którym coś pękło. Czy to przez to, że byłam nadopiekuńcza? Że chciałam wiedzieć o niej wszystko? Może powinnam była pozwolić jej popełniać błędy?

Zuzanna była moim całym światem. Po rozwodzie z Markiem to ona trzymała mnie przy życiu. Byłyśmy we dwie przeciwko światu – tak mi się wydawało. Ale może ona czuła się przytłoczona moją miłością?

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Numer nieznany.

– Halo?

– Dzień dobry, tu Anna Nowak z poradni psychologicznej. Czy rozmawiam z panią Martą Kowalską?

– Tak…

– Dzwonię w sprawie pani córki, Zuzanny.

Serce mi zamarło.

– Co się stało?!

– Proszę się nie martwić, nic poważnego. Zuzanna poprosiła mnie o kontakt z panią…

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Moja córka rozmawiała z kimś o mnie? O nas?

– Czy mogłaby pani przyjść na spotkanie?

Zgodziłam się bez wahania.

W poradni czekała na mnie młoda kobieta o łagodnym spojrzeniu.

– Pani Marto, Zuzanna bardzo panią kocha – zaczęła psycholożka – ale potrzebuje przestrzeni. Czuje się przytłoczona oczekiwaniami i kontrolą.

Zalałam się łzami.

– Ja tylko chciałam być dobrą matką…

– I jest pani – odpowiedziała cicho Anna Nowak – ale czasem miłość może być zbyt intensywna.

Po spotkaniu długo siedziałam na ławce przed poradnią. Próbowałam zrozumieć, jak to możliwe, że moja troska mogła zranić własne dziecko.

Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć na nowo – bez Zuzanny obok. Starałam się nie dzwonić codziennie, nie pisać wiadomości co godzinę. Skupiłam się na sobie: zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z koleżankami z pracy. Ale pustka po córce bolała jak rana, która nie chce się zagoić.

Czasem widziałam Zuzannę na zdjęciach u wspólnych znajomych na Facebooku – uśmiechniętą, szczęśliwą. Czułam ulgę i żal jednocześnie.

W święta wysłałam jej kartkę:

„Kocham Cię zawsze i wszędzie. Czekam na Ciebie”.

Nie odpisała.

Marek coraz częściej wpadał do mnie na kawę.

– Musisz nauczyć się żyć dla siebie – powtarzał.

Ale jak mam to zrobić? Jak mam przestać być matką?

Któregoś dnia zadzwonił domofon.

– Kto tam?

– To ja…

Serce mi stanęło. Poznałabym ten głos wszędzie.

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zuzannę – chudszą, poważniejszą niż rok temu.

– Mogę wejść?

Nie odpowiedziałam – tylko rzuciłam się jej na szyję i rozpłakałam jak dziecko.

Usiadłyśmy przy kuchennym stole – tym samym, przy którym kiedyś rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym.

– Mamo…

Spojrzała na mnie poważnie.

– Musisz pozwolić mi dorosnąć po swojemu. Nie chcę być Twoim projektem ani sensem życia. Chcę być Twoją córką – ale na własnych warunkach.

Patrzyłam na nią przez łzy i czułam dumę pomieszaną z bólem.

– Przepraszam – wyszeptałam – Chciałam dobrze…

Uśmiechnęła się smutno.

– Wiem. Ale muszę mieć prawo do własnych błędów.

Rozmawiałyśmy długo – o wszystkim i o niczym. O jej nowej pracy w kawiarni, o Magdzie i ich kocie, o studiach i planach na przyszłość.

Kiedy wychodziła, przytuliłyśmy się jeszcze raz.

Od tamtej pory widujemy się rzadko – ale każda rozmowa jest prawdziwa i szczera. Uczę się być matką dorosłej kobiety, a nie dziecka.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy da się nauczyć odpuszczać tym, których kochamy najbardziej?