Córka wróciła po rozwodzie. Myślałam, że pomagam – aż zrozumiałam, że to ja jestem nianią, kucharką i sponsorem
– Mamo, nie mam już siły. Mogę zostać u ciebie na jakiś czas? – głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu z Hanią przy nodze, walizką i torbą z zabawkami.
W jednej chwili cały mój świat się zatrzymał. Przez chwilę chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale w środku czułam niepokój. Przecież miałam już swoje życie. Po sześćdziesiątce wreszcie mogłam odetchnąć – tak mi się wydawało. Spłacony kredyt za mieszkanie, trochę oszczędności, marzenia o spokojnych porankach z kawą i książką. A teraz? Wszystko miało się zmienić.
– Oczywiście, córeczko. Wejdźcie – powiedziałam, choć serce biło mi szybciej niż zwykle.
Marta rozpakowała się w moim dawnym gabinecie. Hania od razu rozrzuciła zabawki po całym salonie. Przez pierwsze dni czułam ulgę – dom znów był pełen życia. Śmiech wnuczki rozbrzmiewał w kuchni, a Marta wieczorami opowiadała mi o swoim bólu, o zdradzie męża, o samotności. Słuchałam jej, gotowałam jej ulubione zupy, piekłam ciasta, których nie jadła od lat.
Ale z każdym dniem zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak.
– Mamo, odbierzesz Hanię z przedszkola? Mam rozmowę o pracę.
– Mamo, możesz zrobić zakupy? Nie mam dziś głowy.
– Mamo, dasz mi trochę pieniędzy? Muszę zapłacić za kurs online.
Z dnia na dzień stawałam się nianią, kucharką i sponsorem. Moje poranki z kawą zamieniły się w bieganie po sklepach i gotowanie obiadu dla trzech osób. Wieczory spędzałam na prasowaniu ubranek Hani i słuchaniu narzekań Marty na byłego męża.
Pewnego wieczoru usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i spojrzałam na zdjęcie mojego zmarłego męża. „Co byś zrobił na moim miejscu?” – pomyślałam. Zawsze powtarzał: „Pomagaj, ale nie pozwól wejść sobie na głowę”. Czy właśnie to się ze mną działo?
Marta coraz częściej wychodziła wieczorami – raz na spotkanie z koleżanką, innym razem na randkę z kimś poznanym przez internet. Zostawiała mi Hanię pod opieką bez słowa wyjaśnienia.
– Mamo, przecież ty i tak nie masz nic do roboty – rzuciła pewnego dnia, kiedy zapytałam, czy mogłaby wrócić wcześniej.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Czy naprawdę byłam już tylko dodatkiem do jej życia? Kimś od brudnych naczyń i pilnowania dziecka?
Któregoś ranka obudziłam się zmęczona jak nigdy wcześniej. Hania płakała w łazience – Marta zaspała i nie zdążyła jej przygotować do przedszkola.
– Babciu, gdzie jest moja sukienka w kotki? – zapytała Hania przez łzy.
– W szafie, kochanie. Zaraz ci pomogę – odpowiedziałam automatycznie.
W drodze do przedszkola spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Oj, pani Aniu, widzę, że wnuczka daje popalić! – zażartowała.
– Tak… trochę się pozmieniało ostatnio – odpowiedziałam wymijająco.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i postanowiłam porozmawiać z Martą.
– Marto, musimy ustalić pewne zasady – zaczęłam ostrożnie.
– O co ci chodzi? Przecież pomagasz mi! Sama mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!
– Tak, ale ja też mam swoje życie. Nie mogę być cały czas na twoje zawołanie.
– To może powinnam się wyprowadzić? – rzuciła z wyrzutem.
– Nie o to chodzi… Po prostu musimy się dogadać.
Marta obraziła się na dwa dni. Chodziła naburmuszona, prawie się do mnie nie odzywała. Hania pytała: „Babciu, dlaczego mama jest smutna?” Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Marta znalazła pracę w sklepie odzieżowym – wracała późno, zmęczona i rozdrażniona. Coraz częściej zostawiała mi Hanię na całe popołudnia i wieczory.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie jej były mąż, Tomek.
– Dzień dobry pani Aniu. Czy mogę zabrać Hanię na weekend?
– Oczywiście! Myślę, że to dobry pomysł.
Kiedy powiedziałam Marcie o telefonie Tomka, wybuchła awantura.
– Jak mogłaś?! Przecież on mnie zostawił! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego!
– Ale Hania potrzebuje ojca! I ja też potrzebuję odpocząć!
– Ty zawsze byłaś po jego stronie! – krzyknęła Marta i trzasnęła drzwiami.
Siedziałam wtedy długo przy stole w kuchni. Czułam się winna i zmęczona jednocześnie. Czy naprawdę byłam złą matką? Czy powinnam była postawić granice wcześniej?
Po kilku tygodniach Marta zaczęła coraz częściej znikać z domu na całe noce. Raz wróciła nad ranem – pijana i roztrzęsiona.
– Mamo… przepraszam… ja już nie wiem, co robić… – szlochała w moich ramionach jak małe dziecko.
Próbowałam ją pocieszyć, ale w środku czułam narastającą frustrację. Moje życie przestało należeć do mnie. Stałam się cieniem samej siebie – kobietą bez marzeń i planów.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Basia.
– Aniu, musisz pomyśleć o sobie! Ile jeszcze dasz radę tak żyć?
– Nie wiem… Przecież to moja córka…
– Ale ty też jesteś ważna!
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam zastanawiać się nad sobą – kiedy ostatnio byłam szczęśliwa? Kiedy zrobiłam coś tylko dla siebie?
Postanowiłam porozmawiać z Martą jeszcze raz – tym razem stanowczo.
– Marto, musimy ustalić nowe zasady. Albo zaczniesz brać odpowiedzialność za siebie i Hanię, albo będziesz musiała poszukać innego rozwiązania.
– Co to znaczy?! Wyrzucasz mnie?!
– Nie wyrzucam cię. Ale nie mogę dłużej żyć tylko twoim życiem.
Tym razem Marta nie krzyczała. Patrzyła na mnie długo w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam strach i żal – może pierwszy raz od dawna zobaczyła we mnie nie tylko matkę, ale też kobietę z własnymi potrzebami.
Od tego dnia zaczęło się powolne zmienianie naszych relacji. Marta zaczęła sama odbierać Hanię z przedszkola, robić zakupy i gotować obiady przynajmniej dwa razy w tygodniu. Zaczęłyśmy rozmawiać jak dwie dorosłe kobiety – czasem szczerze, czasem z bólem i łzami w oczach.
Nie było łatwo. Były dni pełne kłótni i pretensji. Ale były też chwile bliskości – wspólne spacery z Hanią po parku, rozmowy przy herbacie o dawnych czasach.
Dziś wiem jedno: pomaganie najbliższym to nie znaczy rezygnacja z siebie. Każda z nas ma prawo do własnych granic i marzeń – nawet jeśli czasem trudno je wywalczyć.
Czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie bez końca? Może właśnie o tym powinniśmy rozmawiać głośniej…