Czy naprawdę mnie kochają, czy tylko czekają na spadek?
– Mamo, jak się dziś czujesz? – głos Ewy w słuchawce brzmi ciepło, ale coś w nim jest sztucznego, jakby czytała z kartki.
Patrzę przez okno na szare niebo nad Warszawą. Dziś są moje urodziny. Siedzę sama w kuchni, z kubkiem herbaty, a cisza w mieszkaniu aż dzwoni w uszach. Odkąd przeszłam na emeryturę, dni zlewają mi się w jedno. Czasem wydaje mi się, że jestem przezroczysta – dla sąsiadów, dla świata, a ostatnio nawet dla własnych dzieci.
– Dobrze, kochanie – odpowiadam, choć wcale nie jest dobrze. – A co u ciebie?
– Wszystko w porządku. Wiesz, muszę już lecieć do pracy. Zadzwonię jutro! – Ewa kończy rozmowę szybciej niż zwykle.
Odkładam telefon i czuję ukłucie w sercu. To już trzeci telefon dzisiaj – najpierw Tomek, potem Ania, teraz Ewa. Każde z nich pyta o moje zdrowie, każde zapewnia, że myśli o mnie codziennie. Ale w ich głosach nie ma czułości, tylko obowiązek. Jakby odhaczali kolejną pozycję na liście rzeczy do zrobienia.
Pamiętam czasy, gdy byli mali. Mój mąż, Andrzej, zostawił mnie nagle – miał inną kobietę i nowe życie. Zostałam sama z trójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako nauczycielka matematyki, wieczorami sprzątałam biura. Nie spałam po nocach ze zmęczenia i strachu o przyszłość. Ale nigdy nie pozwoliłam sobie na łzy przy dzieciach. Chciałam być dla nich opoką.
Teraz oni są dorośli. Mają własne rodziny, własne problemy. Tomek mieszka pod Poznaniem, rzadko przyjeżdża do Warszawy. Ania jest rozwiedziona i sama wychowuje dwójkę dzieci. Ewa robi karierę w korporacji i ciągle nie ma czasu.
Jeszcze rok temu widywaliśmy się rzadko – święta, czasem imieniny. Ale od kilku miesięcy coś się zmieniło. Dzwonią codziennie, pytają o zdrowie, o to czy mam wszystko czego potrzebuję. Nawet zaproponowali, żebym przepisała im mieszkanie „na wszelki wypadek”.
Początkowo byłam wzruszona ich troską. Ale szybko zauważyłam, że rozmowy są coraz krótsze i coraz bardziej mechaniczne. Kiedyś pytali o moje marzenia, teraz tylko o wyniki badań i rachunki za prąd.
Wczoraj wieczorem podsłuchałam rozmowę Tomka z Anią przez przypadek – zostawił telefon na głośnomówiącym podczas wizyty:
– Musimy się dogadać co do mieszkania mamy – mówił Tomek cicho. – Jak coś się stanie, nie chcę potem kłótni.
– Wiem – westchnęła Ania. – Ale ona jeszcze długo pożyje…
Zamarłam wtedy przy drzwiach kuchni. Poczułam się jak przedmiot – jakby już mnie nie było, tylko zostały po mnie ściany i meble.
Dziś rano zadzwoniła sąsiadka z naprzeciwka:
– Pani Margarito, widziałam pani córkę pod blokiem. Nie weszła nawet na górę?
– Nie miała czasu – odpowiedziałam cicho.
Przez cały dzień myślę o tym, co usłyszałam i zobaczyłam. Czy naprawdę jestem dla nich tylko starą matką z mieszkaniem na Mokotowie? Czy to możliwe, że miłość zamieniła się w kalkulację?
Wieczorem dzwoni domofon. Drżę z nadziei – może jednak przyszli mnie odwiedzić? Otwieram drzwi i widzę Ewę z bukietem tulipanów.
– Wszystkiego najlepszego, mamo! – całuje mnie w policzek.
Siadamy przy stole. Przyniosła ciasto z cukierni i butelkę wina.
– Mamo… musimy porozmawiać – zaczyna nagle poważnym tonem.
Czuję jak serce mi zamiera.
– O czym?
– O twojej przyszłości. Wiesz… jesteś już starsza… Może powinnaś pomyśleć o domu spokojnej starości? Tam będziesz miała opiekę…
Patrzę na nią długo. W jej oczach widzę zmęczenie i… ulgę? Czy naprawdę chce dla mnie dobrze? Czy po prostu chce mieć święty spokój?
– Ewo… czy ty naprawdę się o mnie martwisz? Czy tylko boisz się o mieszkanie?
Milczy przez chwilę.
– Mamo… to nie tak… Po prostu chcemy mieć pewność, że nic ci się nie stanie…
Nie odpowiadam. Wiem już wszystko.
Kiedy wychodzi, zostaję sama z pustym talerzem po cieście i jeszcze większą pustką w sercu niż rano.
Czy naprawdę tak wygląda starość? Czy dzieci mogą kochać matkę tylko wtedy, gdy coś mogą z tego mieć? A może to ja jestem niesprawiedliwa i za bardzo podejrzliwa? Może powinnam im wybaczyć i zaufać jeszcze raz?
Czasem myślę: co zostanie po mnie? Mieszkanie? Kilka zdjęć? Czy ktoś będzie za mną tęsknił naprawdę?
Może to jest pytanie dla nas wszystkich: czy potrafimy kochać bezinteresownie, czy zawsze coś kalkulujemy?