Decyzja na rozdrożu: Opowieść o ziemi, rodzinie i dumie
— Iwona, nie bądź dzieckiem! — głos ojca odbił się echem po kuchni, gdzie od rana pachniało świeżym chlebem i kawą. — Takiej okazji nie będzie więcej. Milion złotych! Za kawałek pola, które od lat leży odłogiem!
Patrzyłam na niego, na jego zaciśnięte pięści, na zmarszczki, które pogłębiły się przez te wszystkie lata ciężkiej pracy. Mama stała przy oknie, nerwowo wycierając ręce o fartuch. Za oknem, na podwórku, wiatr targał gałęziami starej gruszy, tej samej, pod którą bawiłam się jako dziecko.
— To nie jest tylko pole, tato — odpowiedziałam cicho, czując, jak gardło mi się ściska. — To nasza ziemia. Dziadek ją orał, babcia siała tu mak i len. Tu się wychowałam.
Ojciec machnął ręką, jakby chciał odgonić moje słowa. — Czasy się zmieniły, Iwona. Dziadek nie miał kredytów, nie musiał płacić za prąd, za leki. Ty chcesz tu zostać? Przecież sama wiesz, że nie ma tu przyszłości.
Wiedziałam. Każdego dnia czułam ciężar tej prawdy. Nasza wieś pod Sandomierzem pustoszała. Młodzi wyjeżdżali do miasta, do Anglii, do Niemiec. Zostawali tylko starzy i ci, którzy nie mieli dokąd pójść. Ale ja… ja czułam, że jeśli sprzedam tę ziemię, sprzedam kawałek siebie.
— Iwona, posłuchaj ojca — wtrąciła się mama, głosem cichym, ale stanowczym. — Z tych pieniędzy mogłabyś zacząć nowe życie. Kupić mieszkanie w mieście, znaleźć lepszą pracę. Nie musiałabyś się martwić o jutro.
— A co z wami? — zapytałam, patrząc na nich oboje. — Co z domem? Z tym wszystkim, co zbudowaliście?
Ojciec wzruszył ramionami. — Dom można sprzedać. Ziemię też. To tylko rzeczy. Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa.
Ale czy szczęście można kupić za milion złotych?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w swoim pokoju, patrząc na sufit, słuchając odgłosów starego domu. Słyszałam, jak ojciec rozmawia z mamą w kuchni, ich głosy tłumione, pełne niepokoju. Wiedziałam, że się martwią. Wiedziałam, że chcą dla mnie dobrze. Ale czułam też, że nie rozumieją, jak bardzo jestem związana z tym miejscem.
Następnego dnia przyszła ciotka Zosia. Zawsze była tą, która potrafiła rozładować napięcie żartem, ale tym razem jej twarz była poważna.
— Iwonka, kochanie, nie gniewaj się na ojca. On nie chce cię skrzywdzić. Ale wiesz, jak jest. Czasy są ciężkie. A taka suma… — zawiesiła głos, patrząc na mnie z troską.
— Wiem, ciociu. Ale boję się, że jak sprzedamy ziemię, to już nigdy nie będziemy tacy sami. Że coś w nas pęknie.
Ciotka westchnęła. — Może masz rację. Ale czasem trzeba coś poświęcić, żeby iść dalej.
Wieczorem poszłam na spacer po polu. Ziemia była jeszcze wilgotna po deszczu, pachniała życiem. Przypomniałam sobie, jak dziadek uczył mnie rozpoznawać ślady zwierząt, jak opowiadał o wojnie, o głodzie, o tym, jak odbudowywał dom cegła po cegle. „Ziemia to nie tylko własność, Iwonko. To odpowiedzialność” — mówił zawsze.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Ojciec siedział przy stole, wpatrzony w szklankę herbaty.
— Zdecydowałaś? — zapytał bez podnoszenia wzroku.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Boję się, że jeśli sprzedam, będę tego żałować do końca życia. Ale boję się też, że jeśli nie sprzedam, wszyscy będziemy żyć w biedzie.
Ojciec spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam zmęczenie i smutek. — Ja już swoje przeżyłem, Iwona. To twoje życie. Zrobisz, jak uważasz.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Każdy unikał rozmów o ziemi, ale temat wisiał w powietrzu jak burza. Brat, który mieszkał w Krakowie, zadzwonił i powiedział, że jego to nie obchodzi, że i tak nie wróci na wieś. „Róbcie, co chcecie” — rzucił przez telefon.
W końcu przyszedł dzień decyzji. Przedstawiciel firmy deweloperskiej przyjechał nowym samochodem, z uśmiechem na twarzy i teczką pełną dokumentów.
— Pani Iwono, to naprawdę uczciwa oferta. Możemy załatwić wszystko w ciągu tygodnia. Proszę tylko podpisać.
Patrzyłam na niego, na jego drogi garnitur, na pewność siebie. W jego oczach nie było miejsca na sentymenty. Dla niego to była tylko transakcja.
Spojrzałam na rodziców. Mama miała łzy w oczach, ojciec był blady jak ściana.
— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Nie mogę tego zrobić.
Przedstawiciel wzruszył ramionami, schował dokumenty i wyszedł bez słowa.
W domu zapanowała cisza. Ojciec długo nie odzywał się do mnie. Mama płakała po nocach. Przez kilka tygodni żyliśmy jak obcy pod jednym dachem.
Ale z czasem coś się zmieniło. Ojciec zaczął znów pracować w ogrodzie, mama piekła chleb jak dawniej. Ja znalazłam pracę w pobliskim miasteczku, dojeżdżałam codziennie rowerem. Nie było łatwo, ale czułam, że postąpiłam słusznie.
Czasem, gdy patrzę na pole o zachodzie słońca, zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję. Czy warto było poświęcić wszystko dla kilku hektarów ziemi? Czy korzenie są ważniejsze niż marzenia o lepszym życiu?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi. Ale wiem jedno — są rzeczy, których nie da się kupić za żadne pieniądze. Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sercem a rozumem? Jaką cenę jesteście gotowi zapłacić za swoje korzenie?