„Dlaczego mam sprzedawać mieszkanie, żeby zadowolić twoją rodzinę?” – historia walki o własny dom i szacunek
— Dlaczego mam sprzedawać mieszkanie, żeby zadowolić twoją rodzinę? — rzuciłam w gniewie, czując jak w gardle rośnie mi gula, a dłonie zaczynają drżeć. W tej jednej chwili, stojąc w progu kuchni, miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec na klatkę schodową, byle dalej od tego absurdu. Ale zostałam. Bo to był mój dom. Nasz dom.
Mój mąż, Artur, siedział przy stole z telefonem na głośniku. Jego matka, pani Jadwiga, mówiła coś o „rodzinnej solidarności” i „ratowaniu brata”. Słyszałam jej głos wyraźnie, choć w mojej głowie brzmiał jak przez mgłę. — Arturze, musisz pomóc Sebastianowi. On sobie nie poradzi. Przecież to twój brat! — powtarzała.
— Mamo, muszę to omówić z Martą… — próbował się bronić Artur, ale ja już wiedziałam, że decyzja zapadła gdzieś poza mną. Jakby mnie nie było.
Weszłam do kuchni z hukiem, torba z zakupami uderzyła o podłogę. — To chyba ja powinnam wiedzieć pierwsza, że mam się wyprowadzić? — powiedziałam lodowato.
Artur spojrzał na mnie błagalnie. — Marta, to nie tak…
— A jak? — przerwałam mu. — Może powiesz mi, kiedy planowałeś mi o tym powiedzieć? Po podpisaniu aktu notarialnego?
W słuchawce zapadła cisza. Potem odezwała się Jadwiga: — Marto, nie bądź egoistką. Sebastian ma czwórkę dzieci, a wy jesteście sami. Po co wam takie duże mieszkanie?
Poczułam, jak narasta we mnie furia. — Może dlatego, że to ja przez lata odmawiałam sobie wszystkiego, żebyśmy mogli je kupić? Może dlatego, że to ja siedziałam po nocach nad rachunkami, kiedy Artur stracił pracę? Może dlatego, że to jest NASZ dom?
Artur rozłączył się bez słowa. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Marta… Sebastian naprawdę ma kłopoty. Komornik już był u nich dwa razy. Dzieci mogą trafić do domu dziecka…
— A co mnie to obchodzi? — wybuchłam. — Przez całe życie twoja rodzina tylko bierze! Pamiętasz, jak pożyczyliśmy im na samochód? Na remont? Na wesele ich córki? Czy kiedykolwiek coś oddali?
Artur spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie ma argumentów.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Telefon dzwonił bez przerwy – najpierw Jadwiga, potem Sebastian, potem nawet jego żona Aneta. Każdy miał dla mnie gotowy wykład o rodzinie i poświęceniu. Nawet moja własna córka Julia zadzwoniła z Krakowa:
— Mamo, może rzeczywiście lepiej sprzedać i kupić coś mniejszego? Przecież jesteście już sami…
— Julia! To jest mój dom! — krzyknęłam i się rozłączyłam.
Wieczorami nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, słysząc ciche szlochy Artura w łazience. Wiedziałam, że jest rozdarty – między mną a rodziną. Ale ja też miałam swoje granice.
W końcu postanowiłam działać. W niedzielę rano ubrałam się w najlepszą sukienkę i pojechałam do teściowej bez zapowiedzi. Otworzyła mi Aneta z miną cierpiętnicy.
— Ooo… Marta…
— Chcę zobaczyć dokumenty Sebastiana — powiedziałam stanowczo.
W salonie siedzieli wszyscy: Jadwiga z herbatą w ręku, Sebastian blady jak ściana i dwie jego córki skulone na kanapie.
— Proszę bardzo — rzucił Sebastian i podał mi plik papierów.
Przeglądałam je powoli: kredyty konsumpcyjne, chwilówki, zaległości czynszowe… Wszystko podpisane przez niego i Anetę.
— Wiecie co? — powiedziałam cicho. — Przez ostatnie dziesięć lat daliśmy wam ponad 200 tysięcy złotych. Mam wszystko zapisane. Ani grosza nie oddaliście.
Jadwiga zacisnęła usta. — Ale Sebastian jest rodziną!
— A ja kim jestem? — zapytałam ostro. — Dla was tylko portfelem?
Sebastian spuścił głowę. Aneta zaczęła płakać.
— Marto… dzieci…
— Dzieci są waszą odpowiedzialnością! — przerwałam jej. — Może czas dorosnąć i przestać liczyć na cudze pieniądze?
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Artur czekał na mnie w kuchni.
— I co? — zapytał cicho.
— Powiedziałam im prawdę — odpowiedziałam zmęczona. — Albo stawiasz granicę swojej rodzinie, albo ja odchodzę.
Artur długo milczał. W końcu podszedł do mnie i objął mnie mocno.
— Przepraszam… Nie wiedziałem, że tak to odbierasz…
— Bo nigdy nie pytałeś — wyszeptałam przez łzy.
Następnego dnia Artur zadzwonił do matki przy mnie:
— Mamo, nie sprzedajemy mieszkania. Nie mamy już więcej pieniędzy dla Sebastiana. Muszą sobie poradzić sami.
Jadwiga krzyczała do słuchawki, groziła zerwaniem kontaktów, ale Artur był nieugięty.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole z herbatą malinową i patrzyliśmy na siebie inaczej niż zwykle – jakbyśmy dopiero teraz zobaczyli się naprawdę.
— Wiesz… przez lata myślałem, że rodzina to świętość — powiedział cicho Artur. — Ale nie wiedziałem, że można ją budować kosztem drugiej rodziny…
Uśmiechnęłam się smutno. — Czasem trzeba zawalczyć o siebie. Nawet jeśli wszyscy wokół mają ci to za złe.
Przez kolejne tygodnie było trudno – Jadwiga przestała dzwonić, Sebastian obraził się na śmierć, a nawet Julia miała do mnie żal za „brak serca”. Ale pierwszy raz od lat spałam spokojnie.
Dziś wiem jedno: dom to nie tylko ściany i meble – to granica naszej godności i bezpieczeństwa. Czy naprawdę trzeba poświęcać siebie dla cudzych błędów? A może czasem warto być „egoistą”, by ocalić własne życie?