Dlaczego na stole są tylko parówki? – Historia o pustym gnieździe, samotności i nadziei

— Dlaczego na stole są tylko parówki? — głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stał w drzwiach, z teczką pod pachą, zmęczony po pracy. Spojrzałam na niego, czując, jak narasta we mnie fala irytacji i smutku.

— Bo nie miałam siły gotować — odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.

— Od tygodni jemy byle co! — podniósł głos. — Czy to tak trudno zrobić normalny obiad? Kiedyś gotowałaś zupę, piekłaś ciasta… Teraz nawet nie chce ci się wyjść do sklepu!

Zacisnęłam dłonie na brzegu stołu. Chciałam mu powiedzieć, że nie chodzi o parówki. Że to nie kwestia obiadu, tylko pustki, która rozlała się po naszym domu, odkąd dzieci wyjechały. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Marek rzucił teczkę na krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Przez chwilę żuliśmy ciszę jak stare gumy do żucia — bez smaku, bez sensu.

— Może zadzwonisz do Ani albo do Pawła? — rzucił w końcu. — Może przyjadą na weekend?

Pokręciłam głową. — Mają swoje życie. Nie chcę im przeszkadzać.

— Przeszkadzać? Jesteśmy ich rodzicami! — Marek uderzył pięścią w stół. Parówki podskoczyły na talerzu. — Kiedyś ten dom tętnił życiem. Teraz… — urwał i spojrzał przez okno na ogród, gdzie huśtawka rdzewiała wśród chwastów.

Wstałam i zaczęłam zbierać talerze, choć jeszcze nie skończyliśmy jeść. W kuchni czułam się bezpieczniej niż przy stole, gdzie każde słowo mogło zranić bardziej niż nóż.

Pamiętam czasy, kiedy dom był pełen śmiechu. Ania biegała po korytarzu z lalką pod pachą, Paweł grał w piłkę w salonie, a Marek krzyczał, żeby nie tłukli szyb. Gotowałam wtedy z radością — rosół na niedzielę, szarlotkę na deser. Teraz gotowanie wydaje mi się bez sensu. Dla kogo mam się starać?

Wieczorem Marek zamknął się w swoim gabinecie. Słyszałam stukanie klawiatury i ciche przekleństwa pod nosem. Ja siedziałam w salonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na zdjęcia dzieci na komodzie. Ania z mężem i dwójką maluchów nad morzem. Paweł z żoną w górach. Wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi.

Czasem dzwonią. Opowiadają o pracy, o dzieciach, o remontach. Zawsze pytają: „Jak tam u was?” Odpowiadam: „W porządku”. Nie chcę ich martwić swoim smutkiem.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Marek chrapał obok, a ja przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Kiedyś byliśmy drużyną — razem przeciwko światu, razem dla dzieci. Teraz każde z nas żyje osobno pod jednym dachem.

Rano Marek wyszedł do pracy bez słowa. Zostawił po sobie zapach wody kolońskiej i niedopitą kawę na stole. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na ogród. Przypomniało mi się, jak sadziliśmy jabłoń w pierwszą wiosnę po przeprowadzce. Dziś drzewo jest stare i pochylone, ale wciąż rodzi owoce.

Postanowiłam zadzwonić do Ani.

— Mamo? Wszystko w porządku? — usłyszałam jej głos pełen troski.

— Tak, kochanie… Tylko… Chciałam zapytać, czy nie przyjechalibyście na obiad w niedzielę?

— Jasne! Dawno nie byliśmy! Dzieciaki się ucieszą!

Poczułam ulgę i coś na kształt radości.

W sobotę poszłam na targ po świeże warzywa. Kupiłam kurczaka, jabłka na szarlotkę, kwiaty do wazonu. W kuchni znów poczułam się potrzebna.

W niedzielę dom znów ożył — dzieci biegały po ogrodzie, Ania pomagała mi w kuchni, Paweł naprawiał huśtawkę z Markiem. Śmialiśmy się przy stole, wspominaliśmy stare czasy.

Wieczorem, kiedy wszyscy wyjechali, Marek objął mnie w kuchni.

— Widzisz? Potrzebujemy ich tak samo jak oni nas.

Przytuliłam się do niego mocno.

Ale kiedy dom znów opustoszał, wróciła cisza. I pytania: co dalej? Czy potrafimy być szczęśliwi tylko we dwoje? Czy nasze życie musi kręcić się wokół dzieci?

Czasem myślę: może powinniśmy znaleźć nowy sens — dla siebie, nie dla innych? Ale jak to zrobić po tylu latach życia dla rodziny?

Czy ktoś z was też czuje tę pustkę? Jak sobie z nią radzicie? Czy można nauczyć się być razem od nowa?