Dlaczego zabraniam mojej córce brać rozwód: Historia Haliny
– Mamo, ja już nie mogę tak żyć! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami kuchni. W jej oczach widziałam łzy, ale i gniew, którego nie znałam z jej dzieciństwa. – On mnie nie rozumie, nie słucha, nie kocha!
Patrzyłam na nią, jakby była kimś obcym. Moja córka, moja mała dziewczynka, która jeszcze niedawno tuliła się do mnie po nocnych koszmarach. Teraz stała przede mną dorosła kobieta, żona i matka dwójki dzieci. Ale ja wciąż widziałam w niej tę samą dziewczynkę, która marzyła o księciu z bajki – byleby miał portfel pełen pieniędzy.
– Aniu, przesadzasz – powiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. – Maciek to dobry człowiek. Pracuje, dba o was, nigdy nie podniósł na ciebie ręki…
– Ale mamo! – przerwała mi gwałtownie. – Ty nic nie rozumiesz! On wraca do domu i nawet nie pyta, jak mi minął dzień. Dla niego liczą się tylko faktury, kontrakty i nowy samochód! Ja… ja się duszę!
Zamilkłam. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, powiedzieć: „Rozumiem cię”. Ale przecież nie rozumiałam. W moim świecie liczyło się bezpieczeństwo. Pamiętałam doskonale, jak to jest nie mieć niczego. Jak ojciec Ani wynosił z domu wszystko – nawet moje ulubione filiżanki – byleby przegrać w karty jeszcze jedną noc.
– Aniu – zaczęłam ostrożnie – ty nie wiesz, co to znaczy prawdziwy brak. Maciek daje ci wszystko. Masz dom, dzieci mają co jeść, możesz sobie pozwolić na wakacje nad morzem…
– Ale ja chcę czegoś więcej! – wybuchła. – Chcę być szczęśliwa!
Wtedy poczułam ukłucie zazdrości. Ja nigdy nie miałam prawa do szczęścia. Zawsze musiałam być silna. Dla niej. Dla siebie.
Pamiętam ten dzień sprzed lat, kiedy Ania pierwszy raz przyprowadziła Maćka do domu. Był elegancki, pewny siebie, z tym swoim uśmiechem człowieka sukcesu. Moja córka patrzyła na niego jak na bóstwo. A ja już wtedy wiedziałam: ona nie kocha jego, tylko to, co może jej dać.
– Mamo, Maciek kupił mi samochód! – chwaliła się koleżankom przez telefon. – Mamo, Maciek zabiera mnie do Włoch! Mamo…
A ja patrzyłam i czułam coraz większy niepokój. Czy to naprawdę szczęście? Czy pieniądze wystarczą?
Wiedziałam jednak, że nie mogę jej powstrzymać. Była uparta jak jej ojciec. Zawsze musiała postawić na swoim.
Po ślubie wszystko wyglądało idealnie. Zdjęcia z podróży poślubnej na Mazurach, potem narodziny pierwszego wnuka – Michałka. Wszyscy gratulowali mi takiej rodziny. Sąsiedzi zazdrościli: „Halina, twoja Ania to ma życie jak z bajki!”
Ale ja widziałam rysy na tym obrazku.
Maciek coraz częściej znikał w pracy. Ania siedziała sama w domu z dziećmi. Czasem dzwoniła do mnie wieczorem i płakała w słuchawkę:
– Mamo, ja już nie wiem, czy on mnie jeszcze kocha…
A ja powtarzałam jak mantrę:
– Wytrzymaj. Dla dzieci.
Bo przecież dzieci są najważniejsze.
Nie chciałam przyznać się przed samą sobą, że powielam błędy mojej matki. Ona też zawsze mówiła: „Halina, wytrzymaj dla dziecka”. I wytrzymałam. A potem zostałam sama z Anią i długami po jej ojcu.
Może dlatego tak bardzo bałam się rozwodu Ani. Bałam się tej pustki, którą znałam aż za dobrze.
Pewnego dnia przyszła do mnie z walizką.
– Mamo, wyprowadzam się od Maćka. Nie mogę już dłużej udawać.
Zamarłam.
– A dzieci? – zapytałam drżącym głosem.
– Zabieram je ze sobą.
Wtedy wybuchłam:
– Nie pozwolę ci! Rozumiesz?! Nie pozwolę ci zniszczyć tej rodziny!
Ania spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś…
Trzasnęła drzwiami i wyszła.
Siedziałam długo w pustym mieszkaniu. Przeglądałam stare zdjęcia Ani z dzieciństwa. Przypomniałam sobie jej pierwsze kroki, pierwszy dzień w szkole… I nagle poczułam się strasznie samotna.
Czy naprawdę robię to dla niej? Czy może dla siebie?
Następnego dnia zadzwonił Maciek.
– Pani Halino… Ania zabrała dzieci i wyjechała do pani siostry do Krakowa. Co mam robić?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Mamo… Przepraszam za wszystko. Ale muszę spróbować żyć po swojemu.
Poczułam łzy na policzkach.
– Aniu… Ja tylko chciałam cię ochronić przed tym wszystkim…
– Wiem, mamo. Ale musisz mi pozwolić popełniać własne błędy.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: moja córka już nie jest dzieckiem. Ma prawo do własnych decyzji – nawet jeśli będą bolesne.
Dziś siedzę sama w kuchni i myślę o tym wszystkim. Czy naprawdę miałam prawo ingerować w jej życie? Czy moje lęki usprawiedliwiają to, że próbowałam zatrzymać ją przy czymś, co ją niszczyło?
Może czasem trzeba pozwolić odejść…
Czy wy też boicie się czasem puścić bliskich wolno? Jak pogodzić się z tym, że nasze dzieci mają prawo do własnych wyborów – nawet jeśli nas bolą?