Dom rozdzielony na pół: Kiedy zięć staje się wrogiem
— Naprawdę sądzisz, że należy ci się połowa tego domu? — wrzasnąłem, a mój głos odbił się echem od ścian salonu, który przed laty własnoręcznie remontowałem dla Julii, mojej jedynej córki. Stałem naprzeciwko Pawła, mojego byłego zięcia, który jeszcze niedawno był dla mnie jak syn. Teraz patrzył na mnie z chłodnym spokojem, ręce miał skrzyżowane na piersi, a w oczach nie było już ani cienia dawnych uczuć.
— Andrzeju, inwestowałem w ten dom. Nie byłem tu tylko gościem. Wszystko, co miałem, wkładałem w remont dachu, łazienki, nawet tej werandy, na której tak ci zależało — odpowiedział beznamiętnie, jakby mówił o jakiejś transakcji, a nie o miejscu, gdzie razem świętowaliśmy urodziny Julii i pierwsze kroki mojego wnuka.
Julia stała pomiędzy nami. Jej oczy były czerwone od płaczu. — Proszę was… Nie kłóćcie się. To już i tak wystarczająco trudne…
Ale nie mogłem się zatrzymać. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia — jak z Julią wybierałem kafelki do łazienki, jak razem sadziliśmy róże przed domem. Wszystko to robiłem dla niej, dla jej szczęścia. Paweł pojawił się później, gdy dom już stał i tętnił życiem.
Jednak prawda była taka, że Paweł rzeczywiście pomagał przy remontach. Dawał pieniądze na materiały, pracował z nami w weekendy. Na początku traktowałem go jak syna, którego nigdy nie miałem. Ale po rozwodzie wszystko się zmieniło. Jego słowa bolały mnie bardziej niż chciałem przyznać.
Moja żona, Teresa, siedziała przy stole i patrzyła w podłogę. Wiedziałem, że jest jej ciężko, ale nie chciała wybierać strony. — Andrzeju… Może powinniśmy porozmawiać z prawnikiem — powiedziała cicho.
— Prawnikiem? Do tego doszliśmy? — zapytałem z goryczą.
Paweł natychmiast podchwycił: — I tak zamierzam skonsultować się ze swoim adwokatem. Mam prawo do tego, co mi się należy.
Julia załamała się zupełnie. — Pawle… Proszę cię… To nie jest tylko dom. To mój dom! Tu dorastałam! Jak możesz żądać połowy?
Wzruszył ramionami: — To nie moja wina, że prawo tak mówi. Inwestowałem i mam prawo do swojego udziału.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przeglądałem stare zdjęcia — Julia jako mała dziewczynka na rowerze przed domem, Teresa i ja pijący kawę na werandzie, Paweł z nami przy grillu jeszcze kilka lat temu. Jak to możliwe, że wszystko tak szybko się rozpadło?
Następnego dnia poszedłem po radę do mojego przyjaciela Marka. On też przeszedł przez podobną sytuację, gdy jego syn się rozwiódł. — Andrzeju, wiem jak to boli, ale musisz być rozsądny. Prawo i sprawiedliwość to nie zawsze to samo. Jeśli Paweł ma dowody na swoje inwestycje, sąd może mu przyznać część domu. Ale może uda wam się dogadać poza sądem?
Wróciłem do domu jeszcze bardziej skołowany. Teresa przywitała mnie w drzwiach: — Julia nic nie jadła przez cały dzień. Martwię się o nią.
Wszedłem do jej pokoju i zobaczyłem ją skuloną na łóżku z pluszowym misiem z dzieciństwa.
— Tato… Boję się, że stracę wszystko… Nie tylko dom, ale też poczucie przynależności — wyszeptała.
Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem. — Nie stracisz niczego, co należy do ciebie sercem. Dom to tylko ściany i dach — ale dom tworzymy my.
Ale wiedziałem, że to nieprawda — dom bez poczucia bezpieczeństwa przestaje być domem.
Przez kolejne tygodnie prawnicy wymieniali się pismami, grozili pozwami i sądami. Paweł twierdził, że ma rachunki za materiały budowlane, zdjęcia z remontów i świadków z sąsiedztwa, którzy widzieli go przy pracy.
Teresa próbowała łagodzić sytuację: — Może możemy mu wypłacić to, co rzeczywiście zainwestował? Wtedy wszyscy mielibyśmy spokój.
Ale ja nie chciałem spokoju — czułem się zdradzony. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek, którego traktowałem jak rodzinę, teraz walczy ze mną jak obcy.
Pewnego wieczoru zadzwonił mój telefon — to był Paweł.
— Andrzeju… Możemy porozmawiać bez prawników?
Zgodziłem się, choć miałem gulę w gardle.
Spotkaliśmy się w kawiarni na rogu. Paweł wyglądał na zmęczonego.
— Wiem, że myślisz o mnie jak o chciwcu — powiedział cicho. — Ale po rozwodzie nie mam nic. Wszystko, co miałem, włożyłem tutaj. Nie chciałem kończyć tego w taki sposób…
Patrzyłem na niego długo w milczeniu.
— Pawle… Może rzeczywiście inwestowałeś — ale tu nie chodzi tylko o pieniądze. To kwestia zaufania i rodziny. Pomyślałeś kiedyś o tym, jak czuje się Julia? Jak ja się czuję?
Wzruszył ramionami: — Wiem… Ale nie mam wyboru.
Po tej rozmowie postanowiliśmy spróbować dojść do ugody — wypłacić mu tyle, ile realnie mógł udowodnić jako swój wkład. To nie było łatwe — każdy rachunek był nową raną na starych wspomnieniach.
Ostatecznie zgodziliśmy się na kwotę wyliczoną przez prawników jako uczciwą.
Julia nadal cierpi — dom już nigdy nie będzie dla niej taki sam. Ja też nie potrafię patrzeć na Pawła tymi samymi oczami.
Czasem zastanawiam się: czy warto było budować dom, skoro cudze ambicje i przepisy mogą go tak łatwo zburzyć? Gdzie kończy się rodzina, a zaczyna walka o majątek? Co wy byście zrobili na moim miejscu?