Dziewczynka, która czekała na mamę: Opowieść o utraconej nadziei i nowej rodzinie
– Mamo, wrócisz dziś wieczorem? – zapytałam cicho, stojąc w drzwiach kuchni. Mama nawet nie spojrzała w moją stronę. Jej dłonie drżały, gdy pakowała coś do torby. W powietrzu unosił się zapach papierosów i taniej kawy.
– Nie wiem, Lena. Muszę wyjść – odpowiedziała szorstko i zamknęła za sobą drzwi. To był ostatni raz, kiedy widziałam ją w naszym mieszkaniu na Pradze.
Miałam wtedy osiem lat. Siedziałam na podłodze, przyciskając do piersi pluszowego misia. W oknie odbijały się światła latarni, a ja czekałam. Godzinę, dwie, całą noc. Rano przyszli sąsiedzi – pani Basia i pan Marek. Pani Basia płakała, a pan Marek dzwonił gdzieś nerwowo.
– Lena, musisz z nami pójść – powiedziała pani Basia, próbując się uśmiechnąć. – Wszystko będzie dobrze.
Nie rozumiałam wtedy, co się dzieje. Zabrali mnie do jakiegoś urzędu, potem do domu dziecka na Grochowie. Tam wszystko pachniało inaczej – jakby ktoś próbował ukryć smutek pod warstwą chloru i mydła.
Pierwsze dni były jak sen. Dzieci patrzyły na mnie podejrzliwie, wychowawczyni mówiła powoli i cicho, jakby bała się mnie przestraszyć. Każdej nocy leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, licząc minuty do rana. Wierzyłam, że mama wróci. Że wszystko to tylko pomyłka.
Czekałam tydzień. Potem miesiąc. Potem rok.
W domu dziecka nauczyłam się nie płakać przy innych. Kiedy ktoś pytał o mamę, mówiłam: „Wyjechała za granicę”. To była moja tajemnica i mój mur.
Pewnego dnia do placówki przyszli państwo Nowakowie. Ona miała ciepłe oczy i pachniała wanilią, on był wysoki i trochę niezdarny. Rozmawiali ze mną długo, pytali o szkołę, o ulubione bajki.
– Lena, chcielibyśmy cię poznać bliżej – powiedziała pani Nowakowa. – Może spędzisz z nami weekend?
Bałam się. Bałam się zaufać komukolwiek poza mamą, która przecież miała wrócić. Ale pojechałam.
Ich dom pachniał ciastem drożdżowym i świeżością. W pokoju czekało na mnie nowe łóżko z kolorową pościelą i półka pełna książek. Pani Nowakowa czytała mi wieczorem „Dzieci z Bullerbyn”, a pan Nowak opowiadał śmieszne historie z dzieciństwa.
Przez pierwsze tygodnie nie rozpakowywałam walizki. Każdego dnia sprawdzałam telefon – może mama zadzwoni? Może napisze?
Ale mijały kolejne miesiące i nikt nie dzwonił.
W szkole dzieci pytały:
– Czemu masz inne nazwisko niż rodzice?
– Czemu nie mówisz o swojej mamie?
Zaciskałam zęby i udawałam, że mnie to nie rusza. Ale bolało.
Pewnego dnia pani Nowakowa usiadła obok mnie na łóżku.
– Lena, wiem, że tęsknisz za mamą. Ale chcemy być dla ciebie rodziną. Nawet jeśli to trudne.
Wybuchłam płaczem pierwszy raz od miesięcy.
– A jeśli ona wróci? Jeśli mnie znajdzie?
– Jeśli wróci, porozmawiamy wszyscy razem – odpowiedziała spokojnie. – Ale teraz jesteś tutaj i jesteś dla nas ważna.
Z czasem zaczęłam czuć się bezpiecznie. Pan Nowak zabierał mnie na rowerowe wycieczki nad Wisłę, a pani Nowakowa uczyła piec pierogi według przepisu swojej babci z Podlasia.
Ale przeszłość wracała nocami. Śniło mi się mieszkanie na Pradze, głos mamy za drzwiami, jej śmiech i zapach perfum zmieszany z dymem papierosowym.
W szóstej klasie dostałam list od babci ze strony mamy. Napisała kilka zdań: „Lena, twoja mama jest za granicą. Nie może wrócić. Przepraszam”.
Poczułam pustkę tak wielką, że nie mogłam oddychać.
Zaczęłam zamykać się w sobie. W szkole miałam coraz gorsze oceny, przestałam rozmawiać z Nowakami. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez drzwi:
– Może nie jesteśmy dla niej wystarczająco dobrzy? – szeptała pani Nowakowa.
– Musimy być cierpliwi – odpowiadał pan Nowak.
Wtedy po raz pierwszy poczułam strach, że mogę stracić także ich.
Następnego dnia poszłam do pani Nowakowej do kuchni.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Ja po prostu… nie umiem być szczęśliwa.
Przytuliła mnie mocno.
– Nikt nie umie być szczęśliwy cały czas. Ale możemy próbować razem.
Od tamtej pory zaczęło być łatwiej. Zaczęłam opowiadać im o mamie – o tym, jak śpiewała mi kołysanki i jak piekłyśmy razem szarlotkę w soboty. O tym, jak czasem była smutna i znikała na kilka dni.
Nowakowie słuchali bez oceniania. Z czasem zaczęliśmy tworzyć własne rytuały: wspólne śniadania w niedzielę, wyjazdy do dziadków na wieś pod Łomżą, wieczorne gry planszowe przy herbacie z malinami.
Kiedy skończyłam gimnazjum, pani Nowakowa zapytała:
– Lena, czy chciałabyś zostać z nami na zawsze? Możemy cię adoptować…
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się zdradzić mamę – nawet jeśli ona już nigdy nie wróci.
Ale pewnej nocy śniło mi się, że stoję na dworcu Warszawa Wschodnia i widzę mamę po drugiej stronie peronu. Wołam ją, ale ona odchodzi coraz dalej i dalej… Obudziłam się z płaczem.
Rano poszłam do Nowaków i powiedziałam:
– Chcę zostać z wami. Chcę mieć dom.
Adopcja trwała długo – urzędy, sądy, rozmowy z psychologami. Ale w końcu dostałam nowe nazwisko: Lena Nowak.
Dziś mam dziewiętnaście lat i studiuję psychologię na UW. Czasem odwiedzam stare mieszkanie na Pradze – jest już inne, ktoś pomalował drzwi na zielono. Czasem piszę listy do mamy – nie wiem nawet, czy je dostaje.
Nowakowie są moją rodziną. Kocham ich inaczej niż kocha się rodziców od urodzenia – to miłość wybrana każdego dnia od nowa.
Często myślę: czy gdybym wtedy nie otworzyła serca Nowakom, byłabym dziś szczęśliwa? Czy można pogodzić się z utratą kogoś najważniejszego? A może prawdziwa rodzina to ci, którzy zostają mimo wszystko?