Emerytura, która zabrała mi wszystko: Opowieść matki, która została sama przy stole
— Piotrze, może jeszcze trochę zupy? — zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Łyżka stuknęła o talerz, a syn nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Kasia, moja synowa, już dawno skończyła jeść i zniknęła w swoim pokoju, zostawiając po sobie tylko zapach perfum i pusty kubek po kawie. Siedziałam naprzeciwko Piotra, patrząc na jego pochyloną sylwetkę, i czułam, jak samotność ściska mi gardło.
Jeszcze kilka miesięcy temu wyobrażałam sobie tę emeryturę zupełnie inaczej. Po czterdziestu latach pracy w szkole marzyłam o tym, że wreszcie będę miała czas dla rodziny. Że będziemy razem gotować, rozmawiać, śmiać się przy stole. Że będę mogła być matką i teściową, której obecność coś znaczy. Tymczasem każdego dnia coraz bardziej czułam się jak cień w ich mieszkaniu.
— Mamo, nie trzeba było tyle gotować — rzucił Piotr bez entuzjazmu, odkładając widelec. — My z Kasią i tak często jemy na mieście.
— Ale przecież mówiłeś, że lubisz moją pomidorową… — próbowałam jeszcze raz nawiązać rozmowę.
— Lubię, ale… no wiesz, nie musisz się tak starać — odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Wstał od stołu i wyszedł do salonu. Zostałam sama z garnkiem zupy i pustymi talerzami. Przez chwilę siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę mieszkania. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że nie jestem tu potrzebna.
Zaczęło się niewinnie. Po przejściu na emeryturę Piotr zaproponował, żebym zamieszkała z nimi — „Będzie ci raźniej, mamo, a nam pomożesz trochę w domu”. Ucieszyłam się. Myślałam: „Będziemy rodziną”. Przez pierwsze tygodnie rzeczywiście czułam się potrzebna. Gotowałam obiady, sprzątałam, robiłam zakupy. Kasia dziękowała mi za pomoc, Piotr czasem przynosił kwiaty. Ale z czasem coś zaczęło się psuć.
Kasia coraz częściej wracała późno z pracy i zamykała się w sypialni z laptopem. Piotr wieczorami grał na komputerze albo wychodził ze znajomymi. Z rozmów przy stole zostały tylko krótkie wymiany zdań: „Co na obiad?”, „Gdzie są klucze?”, „Czy pranie już suche?”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Twoja mama znowu zrobiła pierogi. Ile można jeść te same rzeczy? — narzekała Kasia.
— Daj spokój, przecież się stara… — odpowiedział Piotr z westchnieniem.
— Ale ja mam dość tego ciągłego siedzenia razem przy stole. Chcę trochę prywatności!
Poczułam się jak intruz we własnym domu. Przestałam gotować ulubione dania Piotra. Zaczęłam wychodzić na długie spacery po parku, żeby nie przeszkadzać im w mieszkaniu. Czasem siadałam na ławce i patrzyłam na młode matki z dziećmi. Zazdrościłam im tej bliskości, której mi zabrakło.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie moja siostra Basia:
— Haniu, co u ciebie? Dawno się nie odzywałaś.
Nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Że czuję się niepotrzebna, że moje życie straciło sens. Że codziennie walczę ze łzami podczas sprzątania pustego mieszkania.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam Piotra:
— Synku… czy ja wam przeszkadzam?
Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— Wiem, że nie jestem już młoda… Ale chciałabym czuć się częścią waszego życia.
Piotr milczał przez chwilę.
— Mamo, my po prostu mamy teraz dużo na głowie… Praca, kredyt… Nie gniewaj się, ale czasem chcielibyśmy pobyć sami.
Zrozumiałam wtedy, że miejsce matki w życiu dorosłego syna jest inne niż kiedyś. Że nie mogę już być centrum jego świata. Ale czy to znaczy, że muszę być sama?
Próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Rozmawiałyśmy o dzieciach, wnukach — a raczej o ich braku. Okazało się, że nie tylko ja czuję się wykluczona ze świata młodych.
Któregoś dnia Kasia wróciła wcześniej do domu i zobaczyła mnie pakującą walizkę.
— Co robisz? — zapytała zaskoczona.
— Myślę, że powinnam trochę odpocząć od was… i wy ode mnie — odpowiedziałam spokojnie.
Kasia usiadła obok mnie na łóżku.
— Haniu… przepraszam. Może za mało ci dziękujemy za wszystko? Może za bardzo skupiliśmy się na sobie…
Popatrzyłyśmy sobie w oczy pierwszy raz od dawna. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Wyjechałam do Basi na kilka tygodni. Tam przypomniałam sobie, kim jestem poza byciem matką i teściową. Zaczęłam malować obrazy — coś, o czym zawsze marzyłam. Kiedy wróciłam do domu Piotra i Kasi, już wiedziałam: muszę żyć też dla siebie.
Dziś przy stole siedzimy razem rzadziej niż kiedyś. Ale kiedy już siadamy — rozmawiamy naprawdę. O moich obrazach, o ich planach na przyszłość. Czasem czuję ukłucie żalu za tym, co straciłam… ale wiem też, że odzyskałam siebie.
Czy każda matka musi przejść przez samotność? Czy można nauczyć się być szczęśliwą bez oczekiwań wobec najbliższych? Może to właśnie jest najtrudniejsza lekcja dorosłości.