Gdy dzieci pojechały do babci: Noc, która zmieniła wszystko

– I co teraz? – zapytałam cicho, patrząc na Marka, który stał przy oknie z kubkiem zimnej już herbaty. W pokoju panowała cisza, jakiej nie słyszałam od lat. Dzieci pojechały do babci na weekend, a my mieliśmy wreszcie pobyć razem. Zamiast tego czułam, jakby ktoś wyciągnął spod nas dywan i zostawił nas w próżni.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Kolacja, śmiech, wspomnienia z czasów, gdy byliśmy jeszcze tylko we dwoje. Ale potem Marek zaczął mówić o pracy. O tym, jak bardzo jest zmęczony, jak czuje się niedoceniany. Próbowałam go pocieszyć, ale w pewnym momencie powiedział coś, co sprawiło, że serce mi zamarło.

– Wiesz, czasem myślę, że gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się na ten kredyt i przeprowadzkę do Warszawy, wszystko wyglądałoby inaczej – powiedział z goryczą.

Zamarłam. Przeprowadzka była moim pomysłem. To ja chciałam lepszej pracy, większych perspektyw dla dzieci. Marek zostawił swoją rodzinę w Białymstoku, przyjaciół, ukochane miejsca. Nigdy mi tego nie wypominał… aż do teraz.

– Myślałam, że to była nasza wspólna decyzja – wyszeptałam.

– Może tak… Ale czy kiedykolwiek mnie naprawdę zapytałaś? Czy po prostu postawiłaś mnie przed faktem dokonanym?

Siedziałam na kanapie i czułam, jak narasta we mnie gniew i żal. Przecież robiłam to dla nas! Dla dzieci! Chciałam im dać lepszy start…

– A ty? – zapytałam ostro. – Ty nigdy nie podejmowałeś decyzji za mnie? Przypomnij sobie, jak sprzedałeś mój samochód bez pytania! Jak zgodziłeś się na nadgodziny w pracy, chociaż obiecałeś być więcej w domu!

Wybuchliśmy oboje. Wyrzucaliśmy sobie wszystko: niewysłane smsy, przemilczane żale, zmęczenie codziennością. W pewnym momencie Marek usiadł naprzeciwko mnie i powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę:

– Wiesz… czasem myślę, że już dawno przestaliśmy być rodziną. Jesteśmy tylko współlokatorami, którzy dzielą rachunki i obowiązki.

Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przypomniały mi się wszystkie chwile: pierwsze wspólne mieszkanie na Pradze, narodziny Ani i Kuby, wieczory przy planszówkach… Czy naprawdę to wszystko przepadło?

Zaczęłam płakać. Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór. Chciałam bliskości, a dostałam przepaść.

– Marek… ja nie chcę tak żyć – wyszeptałam. – Nie chcę być tylko współlokatorką. Ale nie wiem już, jak to naprawić.

Marek długo milczał. W końcu podszedł do mnie i usiadł obok.

– Może powinniśmy porozmawiać szczerze. O wszystkim. Nawet o tym, co boli najbardziej.

Bałam się tej rozmowy. Ale wiedziałam, że musimy ją odbyć.

Zaczęliśmy mówić o wszystkim: o tym, jak bardzo tęsknimy za dawnym życiem; o tym, jak trudno nam pogodzić pracę z domem; o tym, że czasem czujemy się samotni nawet we własnym małżeństwie. Marek przyznał się do czegoś jeszcze:

– Była taka jedna… koleżanka z pracy. Nic się nie wydarzyło, ale… przez chwilę myślałem o tym. Bo czułem się niewidzialny w domu.

Poczułam ból i wstyd. Przez chwilę chciałam wyjść z mieszkania i nigdy nie wrócić. Ale potem przyszła refleksja: ile razy ja sama marzyłam o ucieczce? O tym, żeby ktoś mnie zauważył?

Rozmawialiśmy do świtu. O dzieciach, o naszych marzeniach i lękach. O tym, czy jeszcze potrafimy być razem – nie tylko dla nich, ale dla siebie.

Kiedy rano zadzwoniła mama z pytaniem, czy mogą zatrzymać dzieci jeszcze jeden dzień, spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy: musimy spróbować coś zmienić.

Nie wiem jeszcze jak. Nie wiem nawet, czy się uda. Ale wiem jedno: nie chcę już udawać przed sobą ani przed Markiem.

Może czasem trzeba pozwolić sobie na upadek, żeby móc się podnieść? Czy można odbudować zaufanie tam, gdzie zostały tylko ruiny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?