Gdy telefon dzwoni i boli: Opowieść matki z Poznania o oddalającej się córce
– Mamo, pożyczysz mi jeszcze te pięćset złotych? – głos Julii w słuchawce był cichy, jakby wstydliwy, ale ja już znałam ten ton. Znałam go aż za dobrze. Zacisnęłam powieki, czując znajome ukłucie w sercu. To nie był pierwszy raz. I nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że Julia dzwoniła tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowała.
– Julia, czy ty w ogóle pamiętasz, kiedy ostatni raz zadzwoniłaś, żeby po prostu zapytać, co u nas? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam jej oddech, szybki, nerwowy.
– Mamo, nie zaczynaj… Mam teraz tyle na głowie. Praca, studia, wynajem… – zaczęła, ale przerwałam jej.
– My też mamy swoje życie, Julia. Twój tata ostatnio źle się czuje, a ja… – głos mi się załamał. – Ja po prostu tęsknię.
Odkąd Julia wyjechała do Warszawy na studia, nasz dom w Poznaniu opustoszał. Zawsze była żywiołowa, pełna marzeń, uparta. Kiedy miała siedemnaście lat, potrafiła trzaskać drzwiami i krzyczeć, że się udusza w tym naszym „małym świecie”. Wtedy myślałam, że to minie, że dorosłość ją zmieni. Ale dorosłość tylko ją oddaliła.
Mój mąż, Andrzej, siedział w kuchni, udając, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słucha. Położyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam w okno, na szare, listopadowe niebo.
– Znowu dzwoniła? – zapytał cicho Andrzej, nie podnosząc wzroku.
– Tak. Potrzebuje pieniędzy. – Oparłam się o blat, czując, jak narasta we mnie złość. – Czy my naprawdę jesteśmy tylko bankomatem?
Andrzej westchnął. – Ona jest młoda, Milena. Może nie rozumie, jak to boli.
Ale ja wiedziałam, że rozumie. Julia zawsze była wrażliwa, tylko nauczyła się chować uczucia pod maską niezależności. Przypomniałam sobie, jak kiedyś, gdy miała osiem lat, przyszła do mnie z rozbitym kolanem i łzami w oczach. Wtedy wystarczył plaster i przytulenie. Teraz nie wiedziałam, jak ją uleczyć.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w oddech Andrzeja. W końcu wstałam i podeszłam do półki z albumami. Przeglądałam zdjęcia: Julia w przedszkolu, Julia na rowerze, Julia z pierwszym świadectwem z paskiem. Gdzie się podziała ta dziewczynka?
Następnego dnia zadzwoniłam do niej sama. Chciałam spróbować jeszcze raz, inaczej, bez pretensji.
– Cześć, córeczko. Może przyjedziesz do nas na weekend? Upiekę twoją ulubioną szarlotkę.
– Mamo, nie mogę. Mam kolokwium, a potem spotkanie z przyjaciółmi. Może innym razem?
– Julia, ja naprawdę za tobą tęsknię. Tata też. – Usłyszałam, jak wciąga powietrze.
– Mamo, nie rób mi wyrzutów. Przecież dzwonię. Przecież rozmawiamy.
Ale to nie była rozmowa. To była wymiana informacji. Czułam się, jakby między nami była szyba, przez którą nie mogę się przebić.
Zaczęłam rozmawiać z Andrzejem o terapii rodzinnej. On tylko pokręcił głową.
– Myślisz, że to coś da? – zapytał z rezygnacją.
– Nie wiem. Ale nie chcę, żebyśmy za kilka lat byli sobie całkiem obcy.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła, że jestem rozkojarzona.
– Coś się stało, Milena?
– Zastanawiam się, czy można jeszcze naprawić relację z własnym dzieckiem, kiedy ono już nie chce tej relacji – odpowiedziałam, nie kryjąc łez.
Basia pokiwała głową. – Moja córka też wyjechała do Gdańska. Czasem mam wrażenie, że jestem jej tylko adresem do wysyłki paczek.
To nie była tylko moja historia. To była historia wielu matek.
Kilka dni później Julia zadzwoniła znowu. Tym razem jej głos był inny, roztrzęsiony.
– Mamo… Zgubiłam portfel. Nie mam jak wrócić do domu. – Usłyszałam w jej głosie strach, jakiego nie słyszałam od lat.
– Julia, spokojnie. Przeleję ci pieniądze. Ale powiedz mi… czy wszystko u ciebie w porządku? – zapytałam, czując, że to może być ten moment, kiedy mogę się zbliżyć.
– Nie wiem, mamo. Jest mi ciężko. Wszyscy tu są tacy pewni siebie, a ja… czasem czuję się, jakbym nie pasowała. – Jej głos się załamał.
– Julia, zawsze możesz do nas wrócić. Albo po prostu przyjechać na weekend. Bez powodu. Po prostu być z nami.
Po tej rozmowie długo płakałam. Zrozumiałam, że Julia też się boi. Że jej niezależność to tylko tarcza. Że tak naprawdę obie tęsknimy, tylko nie umiemy tego powiedzieć.
Kilka tygodni później Julia przyjechała na święta. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy barszcz i pierogi. Było niezręcznie, ale w pewnym momencie Julia położyła mi dłoń na ręce.
– Mamo, przepraszam, że tak rzadko dzwonię. Czasem nie wiem, jak rozmawiać. Boję się, że cię zawiodłam.
Przytuliłam ją mocno. – Nigdy mnie nie zawiodłaś. Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa. I żebyś pamiętała, że zawsze masz dom.
Od tamtej pory nasze rozmowy są inne. Nadal czasem dzwoni tylko po pieniądze, ale coraz częściej po prostu pyta, co u nas. Uczę się, że dorosłe dzieci kocha się inaczej. Że trzeba pozwolić im odejść, ale też być, kiedy wracają.
Czasem patrzę na telefon i zastanawiam się: czy każda matka musi przejść przez ten ból? Czy można nauczyć się kochać bez oczekiwań? A może to właśnie jest najtrudniejsza lekcja macierzyństwa?