„Jesteś mi coś winna” – historia córki, która nigdy nie usłyszała przeprosin od własnej matki
– Znowu się spóźniłaś, Anka. – Głos mamy przeszył ciszę kuchni jak zimny nóż. Stała przy oknie, w tej samej wyciągniętej bluzie, z kubkiem herbaty, który trzymała jak tarczę. – Wiesz, że muszę brać leki o ósmej.
Zacisnęłam dłonie na pasku torebki. Miała rację – znowu się spóźniłam. Ale przecież nie dlatego, że nie chciałam jej pomóc. Praca w biurze rachunkowym przeciągnęła się do późna, a potem autobus utknął w korku. Jednak tłumaczenia nie miały tu znaczenia. Dla mamy zawsze byłam winna.
– Przepraszam, mamo – powiedziałam cicho, choć czułam, jak we mnie wrze. – Następnym razem postaram się być wcześniej.
– Zawsze to samo – westchnęła ciężko i odwróciła się do okna. – Gdybyś była bardziej odpowiedzialna…
Zamknęłam oczy. Ile razy słyszałam te słowa? Odpowiedzialność. Obowiązek. Winna. Nigdy: „dziękuję”, „cieszę się, że jesteś”, „przepraszam”.
Kiedy byłam dzieckiem, mama była wiecznie zmęczona i rozdrażniona. Ojciec odszedł, gdy miałam sześć lat, zostawiając nas same w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Mama pracowała na dwie zmiany w szpitalu jako salowa i wracała późno, z siatkami pełnymi taniego jedzenia i pretensji. Ja miałam być jej pocieszeniem, a byłam tylko kolejnym ciężarem.
Pamiętam, jak pewnego dnia przyniosłam ze szkoły rysunek – dom z czerwonym dachem i nas dwoje na ławce pod jabłonią. Mama spojrzała na kartkę i bez słowa wrzuciła ją do kosza.
– Nie mam czasu na głupoty – rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Od tamtej pory przestałam rysować.
Przez lata próbowałam zasłużyć na jej uznanie: dobre oceny, olimpiady, nawet studia ekonomiczne wybrałam dla niej, bo powtarzała, że „artystka chleba nie zarobi”. Ale cokolwiek robiłam, zawsze było za mało.
Teraz mama jest po udarze. Ma 68 lat, ledwo chodzi, zapomina o lekach i czasem nie poznaje sąsiadów. Opiekuję się nią po pracy – gotuję, sprzątam, robię zakupy. Brat? Tomek wyjechał do Irlandii dziesięć lat temu i dzwoni tylko na święta.
Czasem mam wrażenie, że mama traktuje mnie jak pielęgniarkę z obowiązku społecznego, nie jak córkę. Gdyby mogła, pewnie zatrudniłaby kogoś obcego i nie musiała znosić mojego widoku.
– Anka! – Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Zrobiłaś mi tę kaszę za rzadką. Ile razy mam powtarzać?
Zacisnęłam zęby. – Przepraszam, poprawię.
Wyszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam sobie na kilka łez. Ile jeszcze razy mam przepraszać za rzeczy, których nie zrobiłam? Za to, że istnieję? Za to, że nie jestem taka, jakiej ona chciała?
W pracy koleżanki opowiadają o swoich mamach: jak piekły razem ciasta, jeździły na wakacje nad morze, śmiały się do łez przy starych zdjęciach. Ja pamiętam tylko milczenie i chłód.
Kiedyś zapytałam mamę:
– Mamo… czy ty mnie w ogóle kochasz?
Spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła obcą osobę.
– Nie zadawaj głupich pytań. Jesteś moją córką, to chyba oczywiste.
Ale nigdy tego nie powiedziała. Nigdy nie przytuliła.
Teraz siedzimy razem przy stole. Mama patrzy przez okno na szare podwórko.
– Tomek by się lepiej tobą zajął – rzuca nagle.
– Tomek mieszka za granicą – odpowiadam spokojnie.
– Bo ty go wygoniłaś! – krzyczy nagle. – Zawsze byłaś zazdrosna!
Czuję, jak coś we mnie pęka.
– To nieprawda! – podnoszę głos pierwszy raz od lat. – To ty nigdy nas nie słuchałaś! Nigdy nie powiedziałaś „przepraszam”, nawet kiedy bolało!
Mama milknie. Przez chwilę patrzy na mnie zaskoczona, potem spuszcza wzrok.
– Jesteś mi coś winna – mówi cicho. – Wychowałam cię sama…
Chciałabym jej wykrzyczeć: „A ja jestem ci winna tylko tyle, ile ty mi dałaś miłości!” Ale milczę. Bo wiem, że ona nigdy tego nie zrozumie.
Wieczorem dzwoni Tomek z Dublina.
– Jak tam mama? – pyta bez przekonania.
– Jak zwykle – odpowiadam zmęczona.
– Wiesz… może powinnyście pogadać szczerze? Może jej już niewiele czasu zostało…
Odkładam słuchawkę i patrzę na śpiącą mamę. Wygląda tak krucho… Ale czy to wystarczy, żeby zapomnieć o wszystkim?
Czasem myślę: może ona naprawdę nie umie inaczej? Może jej też nikt nigdy nie powiedział „przepraszam”? Może to pokolenie kobiet wychowanych w cieniu wojny i biedy?
Ale czy to usprawiedliwia wszystko?
Dziś wieczorem siedzę sama w kuchni i piszę te słowa. Może ktoś mnie zrozumie. Może ktoś miał podobnie.
Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza? A może czasem trzeba po prostu odejść?