Kiedy miłość boli: Czy moja troska o syna zniszczyła naszą rodzinę?
– Michał, proszę cię, wróć dziś wcześniej do domu – mój głos drżał, kiedy po raz kolejny dzwoniłam do syna. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułam, jakby ciemność wlewała się także do mojego serca.
– Mamo, mam trzydzieści dwa lata! – usłyszałam w słuchawce. – Przestań mnie kontrolować! – i rozłączył się bez słowa pożegnania.
Zostałam sama z ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek krzyki. Michał był moim jedynym dzieckiem. Odkąd jego ojciec, Marek, odszedł do innej kobiety, cała moja miłość i troska skupiły się na synu. Byłam dla niego matką i ojcem, przyjaciółką i powierniczką. Ale od kilku lat czułam, że coś się wymyka spod kontroli.
Michał nie radził sobie z dorosłością. Pracę zmieniał co kilka miesięcy, pieniądze znikały z jego konta szybciej niż się pojawiały. Często wracał późno w nocy, czasem pijany, czasem roztrzęsiony. Zawsze mówił, że wszystko jest w porządku, ale matczyne serce wie lepiej.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz znalazłam w jego pokoju butelki po wódce i puste opakowania po lekach uspokajających. Zamarłam wtedy ze strachu. Próbowałam z nim rozmawiać, prosiłam, błagałam, groziłam. On zamykał się coraz bardziej.
– Mamo, nie rozumiesz mnie! – krzyczał kiedyś. – Ty zawsze musisz wszystko wiedzieć najlepiej!
Nie spałam wtedy całą noc. Siedziałam na kanapie i patrzyłam na zdjęcia z jego dzieciństwa. Uśmiechnięty chłopiec z pierwszego dnia szkoły, dumny maturzysta… Gdzie popełniłam błąd?
Moja siostra, Basia, powtarzała mi: – Musisz go puścić. Nie możesz żyć jego życiem.
Ale jak miałam przestać się martwić? Jak miałam nie pomagać, kiedy widziałam, że tonie?
Z czasem zaczęłam ukrywać przed znajomymi i rodziną prawdę o Michału. W pracy udawałam pogodną i silną, ale w domu płakałam w poduszkę. Każdy dzwonek telefonu wywoływał we mnie panikę – czy to policja? Szpital?
Któregoś dnia Michał przyszedł do domu pobity. Miał rozciętą wargę i podbite oko.
– To nic takiego – burknął. – Zwykła bójka.
Znowu próbowałam go przekonać do terapii. Znowu usłyszałam tylko: – Daj mi spokój!
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: może to ja jestem problemem? Może moja miłość go dusi?
Zaczęły się kłótnie. Coraz częściej rzucał mi w twarz oskarżenia:
– Przez ciebie nie potrafię być samodzielny! Wszystko robisz za mnie!
A ja… rzeczywiście robiłam wszystko. Prałam jego ubrania, gotowałam obiady, płaciłam rachunki, kiedy brakowało mu pieniędzy. Bałam się, że jeśli przestanę – stanie mu się krzywda.
Pewnego wieczoru Basia przyszła do mnie bez zapowiedzi.
– Anka, musisz coś zmienić – powiedziała stanowczo. – On cię niszczy, a ty pozwalasz mu się staczać.
Wykrzyczałam jej wtedy całą swoją rozpacz:
– To mój syn! Jak mam go zostawić?
Basia objęła mnie i długo milczałyśmy.
Następnego dnia postanowiłam spróbować czegoś innego. Kiedy Michał poprosił o pieniądze na „czynsz”, odmówiłam.
– Musisz sam sobie poradzić – powiedziałam drżącym głosem.
Wybuchł wtedy jak nigdy wcześniej:
– Jesteś najgorszą matką na świecie! Zawsze myślałem, że mogę na ciebie liczyć!
Trzasnął drzwiami i wyszedł. Nie było go dwa dni. Nie spałam ani minuty. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze.
Wrócił brudny i głodny. Bez słowa usiadł przy stole i zaczął jeść zupę, którą zostawiłam na kuchence.
– Michał…
– Nie mów nic – przerwał mi cicho.
Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach łzy.
– Przepraszam – wyszeptał po chwili. – Nie wiem już sam, co robić ze swoim życiem.
Objęłam go mocno i płakaliśmy razem.
Od tamtej pory zaczęliśmy powoli rozmawiać o terapii. Michał zgodził się pójść na pierwsze spotkanie z psychologiem. Ja też poszłam na grupę wsparcia dla rodziców dorosłych dzieci z problemami.
To nie jest historia z happy endem. Każdy dzień to walka – z własnym strachem, poczuciem winy i nadzieją na lepsze jutro. Czasem myślę: czy gdybym wcześniej postawiła granice, byłoby inaczej? Czy można kochać za bardzo?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Jak nauczyć się kochać mądrze i nie zatracić siebie?