Kiedy miłość staje się ciężarem: Opowieść o matczynej ofierze i niewdzięczności

— Aniu, czy naprawdę nie możesz przyjechać na niedzielny obiad? — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciszę, a potem cichy, zrezygnowany szept mojej córki:

— Mamo, mamy z Piotrem tyle spraw… Może innym razem.

Odłożyłam telefon i przez chwilę wpatrywałam się w ścianę, jakby tam miała pojawić się odpowiedź na pytanie, które od miesięcy nie dawało mi spokoju: gdzie popełniłam błąd? Dlaczego moja jedyna córka, dla której oddałabym wszystko, teraz mnie unika?

Mam na imię Grażyna. Mam 58 lat i całe życie podporządkowałam rodzinie. Gdy Anna przyszła na świat, świat przestał istnieć poza nią. Mój mąż Marek często powtarzał, że przesadzam, że powinnam pozwolić jej dorastać, popełniać błędy. Ale ja nie umiałam patrzeć, jak cierpi. Chroniłam ją przed wszystkim: przed złośliwymi koleżankami w szkole, przed pierwszymi rozczarowaniami miłosnymi, przed własnymi lękami.

Pamiętam, jak Anna miała 12 lat i wróciła do domu zapłakana, bo ktoś wyśmiał jej nowe okulary. Wtedy zadzwoniłam do wychowawczyni i zażądałam rozmowy z rodzicami tej dziewczynki. Marek patrzył na mnie z niedowierzaniem:

— Grażyna, nie możesz załatwiać wszystkiego za nią! — krzyczał. — Musi nauczyć się radzić sobie sama!

Ale ja nie umiałam inaczej. Byłam przekonana, że jeśli będę ją chronić, nic złego jej się nie stanie.

Kiedy Anna poszła na studia do Warszawy, płakałam tygodniami. Dzwoniłam codziennie, wysyłałam paczki z domowym jedzeniem, a w weekendy jeździłam do niej pod pretekstem „przywiezienia świeżych pierogów”. Była wdzięczna, przynajmniej tak mi się wydawało. Czasem nawet śmiała się ze mnie:

— Mamo, jesteś jak helikopter! Zawsze krążysz nade mną.

Wtedy wydawało mi się to zabawne. Dziś wiem, że już wtedy dawała mi sygnały, że potrzebuje przestrzeni.

Po studiach Anna poznała Piotra. Był cichy, zamknięty w sobie, ale widziałam, że ją kocha. Kiedy powiedziała nam o zaręczynach, Marek był zachwycony. Ja — mniej. Bałam się, że stracę córkę na zawsze. Ale tłumiłam te myśli i starałam się być najlepszą teściową na świecie.

Pomagałam im urządzić mieszkanie — to ja załatwiłam ekipę remontową, wybrałam kolory ścian i nawet kupiłam zasłony. Anna była wdzięczna… chyba. Piotr patrzył na mnie z dystansem.

Z czasem zaczęli coraz rzadziej nas odwiedzać. Najpierw tłumaczyli się pracą, potem remontem samochodu, potem „zmęczeniem”. W końcu przestali odbierać telefony. Marek próbował mnie pocieszać:

— Daj im spokój. Muszą żyć własnym życiem.

Ale ja nie umiałam odpuścić. Czułam się odrzucona. Przecież wszystko robiłam dla niej! Czy to źle kochać swoje dziecko ponad wszystko?

Kilka tygodni temu postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Kupiłam ciasto w cukierni i pojechałam tramwajem przez pół miasta. Gdy otworzyła mi Anna, zobaczyłam w jej oczach zmęczenie i… irytację?

— Mamo, mogłaś zadzwonić! — powiedziała cicho.

— Chciałam zrobić wam niespodziankę… — próbowałam się uśmiechnąć.

Piotr nawet nie wyszedł z pokoju. Siedziałam przy stole z Anną i czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Rozmawiałyśmy o pogodzie, o pracy — żadnych pytań o mnie, o nasze życie z Markiem.

Wróciłam do domu i płakałam całą noc.

Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Telefon milczy. Marek coraz częściej wychodzi z domu — mówi, że idzie na spacer albo do kolegi na szachy. Ja siedzę przy oknie i patrzę na puste podwórko.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy moja miłość stała się ciężarem dla Anny? Czy to ja jestem winna temu, że teraz czuję się samotna?

Wczoraj znalazłam w szufladzie stare zdjęcia — Anna jako mała dziewczynka na huśtawce, jej pierwszy dzień w szkole, urodziny z balonami i tortem. Patrzyłam na te zdjęcia i czułam narastający żal — do siebie, do niej, do życia.

Dziś znów próbowałam zadzwonić. Bez skutku.

Może powinnam odpuścić? Może powinnam nauczyć się żyć bez niej? Ale jak mam to zrobić, skoro przez tyle lat była całym moim światem?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być zbyt dobrą matką? Czy miłość zawsze musi boleć? A może to ja powinnam nauczyć się kochać inaczej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?