Kiedy miłość zamienia się w rachunek: Historia jednej matki z Łodzi
„Mamo, naprawdę nie wiem, jak sobie poradzimy bez twojej pomocy. Filip potrzebuje nowych butów na WF, a Krzysiek znowu stracił pracę. Nie wiem, jak przetrwamy ten miesiąc.”
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na Martę, moją jedyną córkę, która nerwowo przesuwała palcem po ekranie telefonu. Czułam, jak serce mi się kurczy. Przez całe życie byłam dla niej wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Po śmierci jej ojca w wypadku samochodowym, kiedy Marta miała zaledwie dziewięć lat, przejęłam na siebie cały ciężar wychowania. Pracowałam na dwa etaty w szpitalu na Widzewie, odkładałam każdą złotówkę, byleby jej niczego nie brakowało. Gdy urodził się Filip, mój świat znów nabrał barw. Każdą wolną chwilę spędzałam z nim, a każdy grosz przeznaczałam na Martę i jej rodzinę.
Ale teraz, gdy wreszcie przeszłam na emeryturę, wszystko się zmieniło. Moja emerytura ledwo wystarczała na rachunki i leki. Po raz pierwszy w życiu musiałam powiedzieć Marcie „nie”.
– Marta, wiesz, że już nie mogę tak jak dawniej. Emerytura jest niska, ledwo wiążę koniec z końcem. Może Krzysiek mógłby znaleźć jakąś dodatkową pracę? – powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie z takim chłodem i rozczarowaniem, że aż zabolało. – Zawsze miałaś dla mnie wszystko! Teraz, kiedy już cię nie potrzebuję, nagle nie masz nic? Wiesz co? Nie musisz się już starać. Nie będę ci więcej zawracać głowy.
Po tej rozmowie Marta przestała się odzywać. Nie widziałam Filipa przez wiele tygodni. Najpierw myślałam, że jest zajęta, ale potem dotarło do mnie – przestała dzwonić, bo nie mogłam już dawać pieniędzy.
Mijały miesiące. Każdego dnia wyglądałam przez okno swojego mieszkania na Retkini, mając nadzieję zobaczyć Filipa biegnącego do drzwi z rysunkami dla babci. Zamiast tego sąsiadka Halina przynosiła mi wieści: – Pani Zofio, widziałam Martę z Filipem w Manufakturze. Ależ ten chłopak wyrósł!
Za każdym razem serce mi zamierało. Dlaczego mnie unika? Czy przez całe życie byłam tylko bankomatem?
Pewnego wieczoru przeglądałam stare zdjęcia i natrafiłam na fotografię Marty z czasów przedszkola – trzymałam ją za rękę nad Stawami Jana. Przypomniałam sobie jej łzy po tym, jak nie dostała loda i moje obietnice: „Zawsze będę przy tobie, gdy będziesz płakać.”
A teraz? Gdy ja płaczę – nikogo nie ma.
Napisałam do niej wiadomość: „Marto, tęsknię za tobą i Filipem. Chciałabym was zobaczyć.” Odpowiedzi nie było.
Minął rok od ostatniego spotkania z wnukiem. Wigilię spędziłam sama przed telewizorem, patrząc na reklamy pełne szczęśliwych rodzin przy stole. Na Wielkanoc upiekłam mazurka dla Filipa i zostawiłam go na stole – nikt nie przyszedł.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Marty na Teofilów. Dzwonek rozbrzmiał głucho. Przez okno zobaczyłam dziecięcy rowerek na balkonie. Serce ścisnęło mi się jeszcze mocniej.
Wracając tramwajem do domu, spotkałam Krzyśka na przystanku.
– Krzysiek… Jak się macie? Jak Filip? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie krótko i wzruszył ramionami. – Marta nie chce, żeby pani przychodziła. Mówi, że zostawiła nas pani wtedy, kiedy najbardziej potrzebowaliśmy pomocy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.
Dni ciągnęły się powoli. Zaczęłam rozmawiać sama ze sobą podczas podlewania kwiatów na balkonie.
– Czy naprawdę byłam tak złą matką? Czy ich rozpieściłam? A może to oni mnie wykorzystali?
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja siostra Barbara z Gdańska.
– Zosiu, słyszałam od Haliny, że Marta cię nie odwiedza? U nas dzieci jeszcze dbają o rodziców… Ale czasy są ciężkie wszędzie. Może potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, ile dla niej znaczysz.
Nie wiedziałam już, co myśleć. Każdy wokół miał swoje zdanie – Halina twierdziła, że dzisiejsza młodzież nie ma szacunku; Basia mówiła, że Marta wróci po pomoc; a ja… Ja chciałam tylko przytulić wnuka.
W końcu dostałam od Marty wiadomość: „Mamo, Filip ma urodziny w sobotę. Jeśli chcesz przyjść – zapraszam. Ale niczego nie przynoś.” Sucha wiadomość bez cienia czułości.
Na urodzinach siedziałam sama w kącie salonu, podczas gdy Marta i Krzysiek rozmawiali ze znajomymi. Filip pomachał mi z daleka i wrócił do gry na konsoli ze swoimi kolegami.
Wracając do domu czułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.
Teraz siedzę tu i piszę te słowa, bo nie wiem już do kogo się zwrócić. Czy miłość między rodzicem a dzieckiem naprawdę stała się dziś rachunkiem? Czy popełniłam błąd dając Marcie wszystko? A może to ona popełniła błąd odrzucając mnie?
Może wy znacie odpowiedź: gdzie kończy się obowiązek rodzica, a zaczyna wykorzystywanie? Czy można odbudować zaufanie po tym, jak serce pęknie na kawałki?