Kiedy przeszłość nie daje o sobie zapomnieć: Jak nowa partnerka mojego byłego męża wywróciła moje życie do góry nogami

– Nie rozumiesz, że on już nie jest twój? – głos Justyny przeszył ciszę mojego mieszkania, gdy odebrałam telefon w środku nocy. Szymon spał obok mnie, wtulony w poduszkę, a ja czułam, jak serce wali mi jak młotem. – Marcin jest teraz ze mną. Skończ z tymi wiadomościami i przestań go szantażować dzieckiem!

Zamarłam. Nie wysyłałam żadnych wiadomości. Ostatni raz rozmawiałam z Marcinem dwa dni temu, kiedy pytał, czy Szymon może zostać u niego na weekend. Zgodziłam się bez wahania – dla dobra syna. Ale od kiedy pojawiła się Justyna, każda taka rozmowa kończyła się awanturą.

Mam na imię Iwona. Mam trzydzieści sześć lat i jeszcze dwa lata temu myślałam, że moje życie jest poukładane. Miałam męża, syna, pracę w bibliotece i mieszkanie na warszawskim Ursynowie. Wszystko zmieniło się pewnego zimowego wieczoru, kiedy Marcin wrócił do domu później niż zwykle i powiedział: „Musimy porozmawiać”.

Nie pamiętam już dokładnie tej rozmowy. Pamiętam tylko chłód w jego głosie i to, jak patrzył na mnie obcymi oczami. „To nie twoja wina”, powtarzał. „Po prostu… coś się wypaliło”. Potem spakował walizkę i wyszedł. Szymon miał wtedy siedem lat.

Przez pierwsze miesiące po rozwodzie żyłam jak w transie. Praca, dom, szkoła, obiady na szybko, wieczorne bajki czytane Szymonowi z udawaną radością. Marcin odwiedzał syna regularnie, zabierał go na weekendy. Byliśmy zgodni – dla dobra dziecka.

Aż pewnego dnia Szymon wrócił od ojca i zapytał:
– Mamo, a kto to jest Justyna?

Zamarłam. – A kto ci o niej powiedział?
– Tata. Powiedział, że to jego koleżanka z pracy.

Nie pytałam więcej. Ale od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać. Marcin coraz częściej odwoływał spotkania z Szymonem, tłumacząc się nagłą delegacją albo chorobą. A kiedy już przychodził, był spięty i nieobecny.

Pewnego dnia odebrałam telefon od Justyny. Była uprzejma, niemal słodka.
– Pani Iwono, chciałam tylko powiedzieć, że Szymon bardzo dobrze się u nas czuje. Może powinna pani pozwolić mu częściej zostawać u ojca?

Zgodziłam się – nie chciałam być tą złą matką. Ale po kilku tygodniach zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Szymon wracał smutny, zamknięty w sobie. Przestał opowiadać o tym, co robił u taty.

– Mamo, Justyna mówiła, że nie powinnaś tak często dzwonić do taty – wyznał pewnego wieczoru.
– Dlaczego?
– Bo to przeszkadza.

Poczułam ukłucie zazdrości i strachu. Czy naprawdę przeszkadzam? Przecież chodzi tylko o Szymona!

Zaczęły się drobne złośliwości: Justyna nie odbierała telefonu, gdy dzwoniłam do Marcina; Szymon wracał bez ulubionego misia; raz zapomniał podręcznika do szkoły i nikt nie raczył mi go oddać przez tydzień.

W końcu doszło do otwartego konfliktu. Marcin zadzwonił do mnie późnym wieczorem:
– Iwona, Justyna uważa, że za bardzo ingerujesz w nasze życie. Może powinnaś trochę odpuścić?

Nie wytrzymałam:
– To jest MOJE dziecko! Nie pozwolę, żeby jakaś obca kobieta decydowała o tym, kiedy mogę rozmawiać z synem!

Marcin milczał długo.
– Wiesz dobrze, że chodzi o dobro Szymona…

Ale czy naprawdę chodziło o niego? Czy może o wygodę Justyny?

Zaczęłam walczyć o swoje miejsce jako matka. Zgłosiłam sprawę do sądu rodzinnego, bo coraz częściej słyszałam od Szymona rzeczy, które mnie przerażały:
– Justyna powiedziała, że tata nie chce już z tobą rozmawiać.
– Justyna mówiła, że jesteś zazdrosna.

Czułam się osaczona we własnym życiu. Nawet moja mama zaczęła mi zarzucać:
– Może rzeczywiście powinnaś dać im spokój? Może przesadzasz?

Ale ja wiedziałam swoje. Każdy dzień był walką – o rozmowę z synem, o prawo do decydowania o jego wychowaniu, o własną godność.

Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Marcin zadzwonił dwa dni przed Wigilią:
– Szymon zostaje u nas na święta. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Poczułam się jak zbędny mebel. Przez całą Wigilię siedziałam sama przy stole, patrząc na puste miejsce po synu.

Po Nowym Roku Szymon wrócił inny – cichy, zamknięty w sobie.
– Mamo… czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytał któregoś wieczoru.

Zalałam się łzami.
– Kocham cię najbardziej na świecie! Nigdy o tym nie zapominaj!

Wtedy zrozumiałam: muszę walczyć nie tylko o swoje prawa jako matka, ale przede wszystkim o serce mojego dziecka.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal walczę – czasem z Justyną, czasem z Marcinem, a najczęściej ze swoimi lękami i poczuciem winy. Ale wiem jedno: nie pozwolę nikomu odebrać mi syna ani prawa do bycia matką.

Czy naprawdę można być szczęśliwym po rozwodzie? Czy nowa partnerka byłego męża zawsze musi być wrogiem? A może to my sami budujemy mury tam, gdzie mogłyby powstać mosty?