Kiedy teściowa dyktuje święta: Dlaczego odmówiłam pieczenia karpia
— Lena, nie zapomnij, że w tym roku karpia pieczesz ty — usłyszałam już w październiku, kiedy jeszcze liście nie zdążyły opaść z drzew. Teściowa, Alina, jak zwykle nie czekała nawet na pierwszy śnieg, by zacząć planować święta. Siedziałyśmy w jej kuchni, a ona z miną generała rozpisywała na kartce, kto co przygotuje. — W zeszłym roku… — zaczęła, ale przerwałam jej w myślach. W zeszłym roku przypaliłam karpia. Wszyscy o tym pamiętali. Ja najbardziej.
Przez kolejne tygodnie temat powracał jak bumerang. — Lena, pamiętaj o tej panierce! — przypominała mi przez telefon. — Może przyjdziesz do mnie wcześniej, to ci pokażę, jak się robi prawdziwego karpia? — proponowała z uśmiechem, który miał być serdeczny, ale czułam w nim nutę wyższości. Mój mąż Michał próbował łagodzić sytuację: — Daj spokój, mama po prostu chce dobrze. Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona.
W końcu nadszedł grudzień. W pracy ledwo wyrabiałam się z obowiązkami, dzieci chorowały na zmianę, a ja miałam wrażenie, że święta to ostatnia rzecz, na którą mam siłę. Pewnego wieczoru, kiedy próbowałam uspać naszą córkę Zosię, zadzwoniła Alina. — Lena, kupiłam już karpia. Przyjedź jutro po pracy, musimy go zamarynować. I nie zapomnij o tej panierce! — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zamknęłam oczy i poczułam, jak narasta we mnie bunt. Przecież to miały być nasze święta. Moje dzieci, mój dom, moje tradycje. Dlaczego zawsze muszę robić wszystko pod dyktando teściowej? Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?
Następnego dnia wróciłam do domu wykończona. Michał siedział przy komputerze, dzieci oglądały bajki. — Była mama? — zapytał od niechcenia. — Tak — odpowiedziałam krótko. — I co? — Chce, żebym jutro u niej była i piekła karpia pod jej okiem.
Michał wzruszył ramionami. — To tylko karp…
Wtedy coś we mnie pękło. — To nie tylko karp! To wszystko! Ona zawsze musi mieć ostatnie słowo! Nigdy nie mogę zrobić nic po swojemu! — wybuchłam.
Michał spojrzał na mnie zaskoczony. — Przesadzasz…
— Nie przesadzam! W zeszłym roku wszyscy się ze mnie śmiali, bo przypaliłam tego cholernego karpia! A teraz mam jeszcze piec go pod jej nadzorem? Jak jakaś uczennica?
Cisza. Michał spuścił wzrok.
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo Aliny, każde spojrzenie przy stole wigilijnym rok temu. Czułam się upokorzona i bezsilna.
Rano podjęłam decyzję.
Zadzwoniłam do teściowej. — Alino, w tym roku nie będę piekła karpia — powiedziałam stanowczo.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Jak to? Przecież już wszystko ustalone! — Jej głos był lodowaty.
— Nie chcę powtarzać zeszłorocznej sytuacji. Chcę spędzić święta spokojnie z rodziną i nie czuć presji. Jeśli to problem, mogę przynieść coś innego.
— Ale Lena…
— Przepraszam, ale tak postanowiłam.
Rozłączyłam się i poczułam ulgę… przez chwilę.
Wieczorem zadzwonił Michał. — Mama płakała przez telefon. Powiedziała, że zrujnowałaś jej święta.
Poczułam ukłucie winy, ale wiedziałam, że nie mogę się cofnąć. Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Michał chodził naburmuszony, dzieci wyczuwały napięcie.
Wigilijny wieczór nadszedł szybciej niż myślałam. Przy stole panowała cisza. Alina patrzyła na mnie spode łba, Michał milczał. Karpia upiekła ona sama i demonstracyjnie postawiła go na środku stołu.
W pewnym momencie Zosia zapytała: — Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?
Spojrzałam na nią i poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę o to chodziło w tych świętach? O rybę? O dumę?
Po kolacji Alina podeszła do mnie w kuchni.
— Lena… Może przesadziłam z tym karpiem… Ale chciałam tylko, żeby wszystko było idealnie…
Spojrzałam na nią zmęczona i smutna.
— Ja też chciałam dobrze…
Objęłyśmy się niezręcznie.
Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę, nawet jeśli boli wszystkich wokół. Czy naprawdę warto poświęcać własny spokój dla cudzych oczekiwań? Czy święta muszą być polem bitwy?