Kiedyś śpiewałam dla tłumów – dziś moja wnuczka nie wie, kim byłam. Czy można odzyskać utracone marzenia?
– Babciu, a co ty robiłaś, jak byłaś młoda? – zapytała Zosia, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. Jej palce śmigały po szklanej tafli szybciej niż moje myśli. Przez chwilę zawahałam się, czy w ogóle odpowiadać. Przecież i tak nie słucha. Ale coś we mnie pękło.
– Śpiewałam – powiedziałam cicho, prawie szeptem. Zosia nawet nie podniosła głowy.
Odkąd pamiętam, śpiew był moją pierwszą miłością. Dzieciństwo upłynęło mi w małym, szarym bloku na przedmieściach Warszawy, gdzie każdy dzień wyglądał podobnie. Ale kiedy stawałam na krześle przed lustrem w przedpokoju, trzymając w dłoni szczotkę do włosów zamiast mikrofonu, świat nagle nabierał kolorów. W tamtych chwilach nie było dla mnie rzeczy niemożliwych – publiczność wiwatowała, światła reflektorów oślepiały mnie tak mocno, że musiałam mrużyć oczy. Mama krzyczała z kuchni: „Iza, przestań już wyć, sąsiedzi się skarżą!” Ale ja śpiewałam dalej, bo tylko wtedy czułam się naprawdę wolna.
Mój ojciec był kierowcą autobusu. Wracał późno, zmęczony i milczący. Mama pracowała w sklepie mięsnym i zawsze powtarzała, że życie to nie bajka. „Marzenia są dla naiwnych” – mówiła, kiedy próbowałam opowiedzieć jej o moich planach na przyszłość. „Lepiej naucz się czegoś porządnego.”
W liceum poznałam Magdę. To ona namówiła mnie na przesłuchania do szkolnego zespołu wokalnego. Pamiętam ten dzień jak dziś – trzęsły mi się ręce, serce waliło jak oszalałe. Ale kiedy zaczęłam śpiewać „Dziwny jest ten świat”, sala zamilkła. Nawet pani od matematyki przestała sprawdzać klasówki i patrzyła na mnie z otwartymi ustami. Po występie Magda rzuciła mi się na szyję: „Iza, ty musisz śpiewać! To jest twoje życie!”
Przez dwa lata żyłam muzyką. Występy na szkolnych apelach, konkursy piosenki, pierwsze wygrane nagrody. Czułam się potrzebna, wyjątkowa. Nawet mama zaczęła przychodzić na moje koncerty – choć zawsze siedziała w ostatnim rzędzie i udawała, że przyszła tylko po to, żeby mnie odebrać.
Wszystko zmieniło się w ostatniej klasie liceum. Ojciec zachorował – rak płuc. Mama przestała chodzić do pracy, a ja musiałam zrezygnować z prób i występów. Każdy dzień był taki sam: szpital, dom, szpital. Śpiewałam już tylko cicho do poduszki, żeby nie obudzić mamy.
Po maturze dostałam się na polonistykę – bo tak chciała mama. „Muzyka cię nie wykarmi” – powtarzała z uporem godnym lepszej sprawy. Magda wyjechała do Krakowa na Akademię Muzyczną i nasze drogi się rozeszły.
Na studiach poznałam Andrzeja. Był spokojny, odpowiedzialny, miał pracę w banku i plan na życie. Oświadczył mi się po roku znajomości. Mama była zachwycona: „Wreszcie ktoś normalny!”
Zamieszkaliśmy razem w dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie. Urodziła się Ania – nasza córka. Praca, dom, zakupy, przedszkole… Czasem wieczorem śpiewałam Ani kołysanki i wtedy wracało tamto uczucie – jakby przez chwilę znów była scena i światła reflektorów.
Andrzej nie rozumiał mojej tęsknoty za muzyką.
– Po co ci to? Masz rodzinę, stabilizację. Przecież jesteś szczęśliwa.
Ale czy byłam?
Lata mijały. Ania dorosła, wyprowadziła się do własnego mieszkania. Zostałam sama z Andrzejem i ciszą, która bolała bardziej niż samotność. Czasem włączałam stare kasety z nagraniami z liceum i płakałam po cichu w kuchni.
Andrzej odszedł nagle – zawał serca podczas spaceru po lesie. Pogrzeb był skromny, przyszło niewiele osób. Ania była już wtedy w ciąży z Zosią.
Kiedy urodziła się Zosia, znów poczułam sens życia. Małe rączki oplatające moją szyję, śmiech rozbrzmiewający w całym mieszkaniu… Ale Zosia szybko dorosła do świata ekranów i słuchawek na uszach.
Dziś siedzę naprzeciwko niej przy stole w kuchni i patrzę na jej pochyloną głowę.
– Babciu, a co ty robiłaś, jak byłaś młoda?
– Śpiewałam – powtarzam głośniej.
Tym razem Zosia podnosi wzrok.
– Naprawdę? Ty?
– Tak. Chcesz posłuchać?
Zosia wzrusza ramionami.
– No dobra…
Idę do szafy i wyciągam stare kasety magnetofonowe oraz walkmana – relikt minionej epoki. Wkładam kasetę i naciskam „play”. Z głośników płynie mój głos sprzed czterdziestu lat – czysty, pełen nadziei.
Zosia patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
– To ty? Babciu… jesteś niesamowita!
Czuję łzy pod powiekami.
– Kiedyś marzyłam o scenie – mówię cicho.
Zosia milknie na chwilę.
– A dlaczego przestałaś?
Patrzę przez okno na szare bloki mojego dzieciństwa.
– Życie czasem pisze własne scenariusze…
Wieczorem Zosia przychodzi do mnie z telefonem.
– Babciu… a może założymy razem TikToka? Możesz tam śpiewać! Pokażemy wszystkim twój talent!
Śmieję się przez łzy.
– Myślisz, że ktoś jeszcze chce tego słuchać?
Zosia przytula mnie mocno.
– Ja chcę. I jestem pewna, że inni też.
Patrzę na nią i czuję coś dziwnego – jakby świat znów nabierał kolorów.
Czy można odzyskać utracone marzenia? Czy warto próbować jeszcze raz – nawet jeśli ma się już siwe włosy i drżący głos? Co wy o tym myślicie?