Kuchenne zamieszanie: jak gołąbki wstrząsnęły moim małżeństwem

– Cześć, Hala, długo cię nie było – usłyszałam głos Andrzeja, mojego męża, zanim jeszcze zamknęłam drzwi kuchni. W jego tonie wyczułam pretensję. Oparłam się o blat, próbując nie wybuchnąć. Dwie ciężkie torby z zakupami ciążyły mi w dłoniach, a wilgotne powietrze Brzozowa sprawiało, że pot spływał mi po plecach.

– Byłam w kolejce po mięso prawie godzinę – odpowiedziałam, starając się brzmieć spokojnie. – Chciałeś gołąbki na kolację, to są.

Andrzej siedział przy stole, przeglądając gazetę. Nawet nie spojrzał na mnie. – Mogłaś zadzwonić, żebym ci pomógł – rzucił od niechcenia.

Zacisnęłam zęby. Ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że jestem w tym domu tylko kucharką i sprzątaczką. Praca w szkole wykańczała mnie psychicznie, a po powrocie czekała mnie druga zmiana – gotowanie, pranie, zakupy. Andrzej od miesięcy był bezrobotny po zamknięciu zakładu meblarskiego i coraz częściej miałam poczucie, że wszystko spoczywa na moich barkach.

– Następnym razem sam zrób zakupy – powiedziałam cicho, wyjmując kapustę i mięso z torby.

– Przecież wiesz, że szukam pracy – odburknął. – Ale ktoś musi zadbać o dom.

Zignorowałam go. Zaczęłam kroić cebulę, łzy napływały mi do oczu nie tylko przez warzywo. W głowie kłębiły mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Czy to jest życie, o którym marzyłam?

W pewnym momencie do kuchni weszła nasza córka, Ola. Miała 17 lat i ostatnio coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.

– Mamo, mogę wyjść wieczorem do Ani? – zapytała niepewnie.

– Najpierw pomóż mi zawinąć gołąbki – odpowiedziałam zmęczonym głosem.

Ola westchnęła teatralnie i zaczęła narzekać:

– Zawsze tylko te obowiązki! Czemu tata nie pomoże?

Andrzej spojrzał na nią spod oka:

– Bo mama lepiej gotuje.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Odwróciłam się gwałtownie:

– Może byś w końcu coś zrobił? Ola ma rację! Cały dzień siedzisz w domu i nawet nie potrafisz pomóc przy kolacji!

Andrzej rzucił gazetą na stół:

– Może przestań się czepiać! Pracuję nad tym, żeby znaleźć robotę! Nie moja wina, że wszystko się wali!

Ola wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami. Ja zostałam sama z Andrzejem i narastającą ciszą. Kroiłam kapustę coraz szybciej, jakby od tego zależało moje życie.

W końcu nie wytrzymałam:

– Wiesz co? Mam dość! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio usłyszałam od ciebie dobre słowo. Wszystko jest na mojej głowie! Nawet te cholerne gołąbki!

Andrzej spojrzał na mnie z pogardą:

– Może powinnaś mniej narzekać, a więcej robić. Inne kobiety jakoś dają radę.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Poczułam się jak śmieć. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wyjść z domu.

Wieczorem siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Gołąbki parowały na talerzach, ale nikt nie miał apetytu. Ola nie zeszła na kolację. Andrzej jadł szybko, nawet nie patrząc na mnie.

Nagle zadzwonił jego telefon. Spojrzał na ekran i wyszedł do przedpokoju odebrać. Usłyszałam szeptane słowa: „Tak, kochanie… zaraz oddzwonię…” Zamarłam. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.

Kiedy wrócił do kuchni, udawał obojętność. Ale ja już wiedziałam. Przez następne dni obserwowałam go uważnie: wychodził wieczorami niby na spotkania z kolegami, wracał późno i unikał mojego wzroku.

W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:

– Masz kogoś?

Zbladł. Przez chwilę milczał, potem wzruszył ramionami:

– A co to za różnica? I tak już nic nas nie łączy.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko runęło: lata wspólnego życia, wspomnienia, plany na przyszłość. Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat: praca, dom, Ola… Gołąbki stały się symbolem wszystkiego, co poszło nie tak – mojej walki o rodzinę, której nikt już nie chciał ratować oprócz mnie.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole sama z talerzem zimnych gołąbków przed sobą. Ola przyszła i usiadła naprzeciwko mnie.

– Mamo… przepraszam za tamto wtedy – powiedziała cicho.

Objęłam ją mocno i rozpłakałyśmy się obie.

Dziś patrzę na tamten wieczór jak na punkt zwrotny mojego życia. Czy można było coś zrobić inaczej? Czy jedna kolacja naprawdę może zniszczyć małżeństwo? A może to tylko pretekst do tego, by zobaczyć prawdę o sobie i swoim życiu?

Czasem zastanawiam się: ile kobiet siedzi teraz przy stole z talerzem gołąbków i łzami w oczach? Czy mamy jeszcze siłę walczyć o siebie?