Lekcja odpowiedzialności: Pęknięcia w naszym małżeństwie

– Naprawdę nie widzisz, że znowu zostawiłeś brudne naczynia w zlewie? – zapytałam, starając się nie podnosić głosu, choć w środku aż kipiałam.

Paweł nawet nie oderwał wzroku od ekranu telefonu. – Przecież zaraz to zrobię, Anka. Przestań się czepiać.

To był kolejny wieczór, kiedy wracałam z pracy zmęczona, a w domu czekała na mnie lista obowiązków: pranie, kolacja dla dzieci, lekcje z Olą i Antkiem, rachunki do opłacenia. Paweł od miesięcy powtarzał, że „pomoże”, ale na obietnicach się kończyło. Czułam się jak służąca we własnym domu.

Wtedy podjęłam decyzję. Jeśli on nie widzi problemu, to może poczuje go na własnej skórze. Przestałam robić cokolwiek poza tym, co absolutnie konieczne dla dzieci. Nie prałam jego ubrań, nie gotowałam mu obiadu, nie sprzątałam po nim. Zostawiłam jego świat w takim stanie, w jakim sam go zostawił.

Pierwszego dnia Paweł nawet nie zauważył różnicy. Drugiego zaczął się krzywić na brak czystych koszul. Trzeciego wieczoru usłyszałam:

– Anka, gdzie są moje skarpetki?

– Tam, gdzie je zostawiłeś – odpowiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Co się z tobą dzieje?

– Nic. Po prostu uznałam, że skoro jesteśmy partnerami, to podzielimy się obowiązkami.

Zaczął się śmiać, ale śmiech był nerwowy. – Przesadzasz.

Nie odpowiedziałam. W środku czułam się jak balon napompowany do granic możliwości. Wiedziałam, że jeśli teraz wybuchnę, powiem rzeczy, których nie da się cofnąć.

Kolejne dni były coraz trudniejsze. Dzieci pytały, dlaczego tata nie ma obiadu i czemu mama jest taka smutna. Paweł chodził po domu jak cień, coraz bardziej zirytowany. W piątek wieczorem wróciłam z pracy i zobaczyłam go przy kuchennym blacie – próbował zrobić sobie jajecznicę.

– Nie rozumiem cię – powiedział nagle. – Zawsze wszystko robiłaś i było dobrze.

– Dobrze? – powtórzyłam z goryczą. – Dla kogo?

Wtedy wybuchło. Wylały się z nas wszystkie żale: moje poczucie osamotnienia i jego niezrozumienie sytuacji. Krzyczałam przez łzy:

– Myślisz, że to normalne? Że ja pracuję na pełen etat i jeszcze ogarniam cały dom? Że dzieci pytają tylko mnie o wszystko? Że ty możesz po prostu przyjść i odpocząć?

Paweł patrzył na mnie jakby pierwszy raz widział człowieka. – Myślałem… Myślałem, że tak po prostu jest. Że ty to lubisz.

– Lubisz?! – parsknęłam śmiechem przez łzy. – Lubię być zmęczona? Lubię czuć się niewidzialna?

Zapadła cisza. Ola weszła do kuchni i spojrzała na nas szeroko otwartymi oczami.

– Mamo…

Przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drobne rączki na szyi i nagle dotarło do mnie, jak bardzo ta sytuacja wpływa na nasze dzieci.

Wieczorem Paweł przyszedł do sypialni. Usiadł na brzegu łóżka i długo milczał.

– Przepraszam – powiedział w końcu cicho. – Naprawdę nie wiedziałem…

– Może nie chciałeś wiedzieć – odpowiedziałam równie cicho.

Następnego dnia zaczął sprzątać. Nieporadnie, powoli, ale jednak. Próbował zrobić pranie – zapomniał dodać proszku i wszystko trzeba było powtórzyć. Zrobił zakupy i ugotował obiad (makaron rozgotowany do granic możliwości), ale dzieci były zachwycone.

Przez kolejne tygodnie uczyliśmy się siebie od nowa. Było dużo kłótni o drobiazgi: kto wynosi śmieci, kto odbiera dzieci ze szkoły, kto płaci rachunki na czas. Były też momenty śmiechu – jak wtedy, gdy Paweł przez pomyłkę wyprał moje czerwone spodnie z białymi koszulami i wszystko zrobiło się różowe.

Ale były też chwile zwątpienia. Zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens. Czy można odbudować coś, co przez lata było budowane na kruchych fundamentach? Czy on naprawdę się zmieni, czy tylko udaje?

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole po tym, jak dzieci poszły spać.

– Wiesz… – zaczął Paweł niepewnie – boję się, że cię stracę.

Spojrzałam na niego długo.

– Ja już siebie prawie straciłam – wyszeptałam.

Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam jego dłoń na swojej dłoni. Milczeliśmy długo, ale w tej ciszy było więcej niż w tysiącu słów.

Dziś jest lepiej. Nie idealnie – bo życie nigdy nie jest idealne. Nadal czasem kłócimy się o głupoty, nadal czasem mam ochotę wyjść i nie wracać przez tydzień. Ale nauczyliśmy się rozmawiać. Nauczyliśmy się słuchać siebie nawzajem.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas dusi w sobie żal i zmęczenie? Czy naprawdę musimy doprowadzić do wybuchu, żeby ktoś nas usłyszał?

A może wystarczy odważyć się powiedzieć: „Dość”?