List, który rozdarł ciszę: Historia pewnej polskiej rodziny i ich adoptowanej córki
– Marta, co to za koperta? – Piotr stał w progu kuchni, trzymając w ręku niepozorny, biały list. Jego głos drżał lekko, jakby przeczuwał, że zaraz wydarzy się coś ważnego.
Spojrzałam na niego i poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszę pytania. Ale nie mogłam. Wzięłam list do ręki. Był zaadresowany do mnie, pismem, którego nie znałam. Z tyłu widniał tylko lakoniczny podpis: „A.”
Otworzyłam kopertę. W środku znajdowała się kartka z kilkoma zdaniami:
„Droga Pani Marto,
Wiem, że to może być dla Pani szokujące, ale jestem biologiczną matką Zosi. Chciałabym ją zobaczyć. Proszę o kontakt.”
Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Zosia… nasza Zosia… Przez siedem lat była naszym całym światem. Adoptowaliśmy ją z Piotrem po latach bezowocnych prób zajścia w ciążę. Była naszym cudem, naszym słońcem w pochmurne dni.
– Co tam jest? – Piotr podszedł bliżej i spojrzał mi przez ramię.
– To… to jej matka – wyszeptałam.
Piotr zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, a potem odwrócił się i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do łazienki.
Zosia bawiła się w swoim pokoju. Siedziała na podłodze, układając puzzle z obrazkiem konia. Miała siedem lat, jasne włosy i wielkie niebieskie oczy. Była moją córką. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej.
Wieczorem, kiedy Zosia już spała, usiedliśmy z Piotrem przy stole. Milczeliśmy długo.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał w końcu.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Boję się.
– Ja też – przyznał cicho.
W nocy nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie. Czy powinnam odpowiedzieć na ten list? Czy powinnam powiedzieć Zosi prawdę? A jeśli jej matka naprawdę chce ją odzyskać?
Następnego dnia zadzwoniłam do mojej mamy. Zawsze była moją opoką.
– Mamo… dostałam list od biologicznej matki Zosi – powiedziałam drżącym głosem.
– O Boże… I co zamierzasz?
– Nie wiem…
– Marta, pamiętaj, że Zosia jest twoją córką. Ale ona ma prawo znać swoją historię…
Te słowa dźwięczały mi w uszach przez cały dzień.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła mój stan.
– Coś się stało? – zapytała troskliwie.
– Tak… dostałam list od matki biologicznej mojej córki…
Kasia spojrzała na mnie ze współczuciem.
– To trudne… Ale może warto spróbować porozmawiać? Dla Zosi…
Wieczorem usiedliśmy z Piotrem i długo rozmawialiśmy. On był przeciwny spotkaniu.
– Boję się, że ją stracimy – mówił z rozpaczą w głosie.
– Ale jeśli Zosia kiedyś się dowie i uzna, że ją okłamaliśmy? – zapytałam cicho.
W końcu postanowiłam napisać odpowiedź:
„Szanowna Pani,
Proszę o wyjaśnienie swoich intencji. Zosia jest szczęśliwa i kochana. Proszę o cierpliwość.”
Odpowiedź przyszła po tygodniu:
„Chciałabym tylko zobaczyć moją córkę. Nie chcę jej odbierać. Chcę wiedzieć, czy jest szczęśliwa.”
Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Zosi prawdę. Usiadłyśmy razem na łóżku.
– Kochanie… muszę ci coś powiedzieć. Kiedy byłaś malutka, urodziła cię inna pani… Ale bardzo cię kochamy i jesteś naszą córeczką.
Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami.
– A ona mnie nie chciała?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Czasem dorośli muszą podejmować trudne decyzje… Ale ona chciałaby cię zobaczyć.
Zosia milczała długo.
– Mogę ją poznać?
Serce mi pękło, ale przytaknęłam.
Spotkanie odbyło się w kawiarni w centrum Łodzi. Anna – bo tak miała na imię jej matka – była młodą kobietą o zmęczonych oczach. Przyniosła Zosi pluszowego misia.
Rozmawiały długo. Anna płakała cicho, Zosia patrzyła na nią z ciekawością i lekkim dystansem. Ja i Piotr siedzieliśmy obok, czując się jak statyści we własnym życiu.
Po spotkaniu Anna podziękowała nam za wszystko.
– Wiem, że jest szczęśliwa – powiedziała przez łzy. – Dziękuję wam za to.
Zosia przez kilka dni była zamyślona. W końcu przyszła do mnie wieczorem.
– Mamo… czy mogę czasem pisać do Anny?
Przytuliłam ją mocno.
– Oczywiście, kochanie.
Piotr długo nie mógł pogodzić się z całą sytuacją. Był zamknięty w sobie, unikał rozmów o Annie. Pewnego wieczoru wybuchł:
– Dlaczego musiałaś ją wpuścić do naszego życia?!
– Bo Zosia ma prawo znać swoją historię! – krzyknęłam przez łzy.
Cisza między nami trwała tygodniami. Dopiero po czasie Piotr zaczął rozumieć, że nie można budować rodziny na tajemnicach i lęku.
Minął rok od tamtego listu. Nasza rodzina przeszła przez burzę emocji, ale wyszliśmy z niej silniejsi. Zosia czasem pisze do Anny, ale wie, że jej dom jest tutaj – z nami.
Często myślę o tym liście i o tym, jak niewiele trzeba, by świat się zatrząsł w posadach. Czy zrobiłam dobrze? Czy można być matką na dwa sposoby jednocześnie?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?