Mama oddała dom mojej byłej żonie – czy dzieci naprawdę są ważniejsze ode mnie?

– Mamo, powiedz mi jeszcze raz, dlaczego to robisz? – mój głos drżał, choć starałem się brzmieć spokojnie. Stałem w kuchni, oparty o blat, a mama patrzyła na mnie z tym swoim zmęczonym, zatroskanym wyrazem twarzy.

– Karol, przecież wiesz… Dzieci muszą mieć gdzie mieszkać. Twoja była żona nie ma nikogo, a ty… Ty sobie poradzisz – powiedziała cicho, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.

To był ten moment, kiedy poczułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Miałem 35 lat, rozwód za sobą, dwójkę dzieci, które widywałem co drugi weekend i matkę, która właśnie postanowiła oddać dom mojej byłej żonie. Nasz dom. Dom, w którym dorastałem, gdzie tata uczył mnie jeździć na rowerze po podjeździe, gdzie mama piekła szarlotkę na moje urodziny. Teraz miał być ich – Marty i dzieci.

Nie mogłem tego pojąć. Przecież to ja byłem jej synem! To ja przychodziłem do niej z rozbitym kolanem i to ja pomagałem jej po śmierci taty. A teraz stałem się kimś obcym. Kimś, kto „sobie poradzi”.

Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa, choć obiecałem sobie rzucić. W głowie miałem mętlik. Przypomniałem sobie dzień, kiedy Marta powiedziała mi, że odchodzi. „Karol, już nie mogę. Ciągle cię nie ma, dzieci tęsknią, ja tęsknię… Znalazłam kogoś.”

Wtedy myślałem, że to najgorszy dzień mojego życia. Myliłem się.

Teraz najgorszy dzień właśnie się wydarzał.

Telefon zadzwonił. To była Marta.

– Karol? Mama mówiła ci już o domu? – jej głos był niepewny.

– Tak, mówiła – odpowiedziałem chłodno.

– To nie moja decyzja… Ja nawet nie chciałam… Ale dzieci…

– Dzieci mają ojca! – przerwałem jej ostro. – Ja też jestem ich rodziną!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Wiem… Ale one muszą mieć stabilność. Ty masz mieszkanie po babci.

Mieszkanie po babci… Kawalerka na Pradze, z grzybem w łazience i oknem wychodzącym na śmietnik. Tam miałem „sobie poradzić”.

Wróciłem do kuchni. Mama siedziała przy stole i płakała cicho w dłonie.

– Mamo…

– Karolku, ja nie chcę cię skrzywdzić. Ale dzieci są takie małe… One niczemu nie są winne.

Poczułem złość. Dlaczego wszyscy myślą tylko o dzieciach? Czy ja już przestałem być dzieckiem dla własnej matki?

Wyszedłem trzaskając drzwiami. Przez kilka dni nie odbierałem telefonów od mamy ani Marty. W pracy byłem jak cień – koledzy pytali, czy wszystko w porządku, ale nie miałem siły tłumaczyć.

Wieczorami siedziałem w tej kawalerce i patrzyłem na zdjęcia dzieci na telefonie. Zosia i Staś – uśmiechnięci, beztroscy. Czy oni zrozumieją kiedyś, dlaczego tata nie mieszka już w domu?

Pewnego dnia zadzwonił do mnie brat – Tomek.

– Karol, musimy pogadać.

Spotkaliśmy się w barze na Saskiej Kępie. Tomek zawsze był tym „lepszym” synem – żona, dwójka dzieci, dom pod Warszawą.

– Mama jest załamana – zaczął bez ogródek. – Wiesz, że ona to robi z myślą o wnukach.

– A o mnie kto pomyśli? – zapytałem gorzko.

Tomek westchnął.

– Stary, życie to nie bajka. Ty też byś chciał dla swoich dzieci jak najlepiej.

Zacisnąłem pięści pod stołem.

– Ale dlaczego kosztem mnie? Dlaczego zawsze ja mam być tym silnym?

Tomek spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i irytacji.

– Może czas przestać się użalać nad sobą i zacząć walczyć o swoje?

Wróciłem do domu jeszcze bardziej rozbity niż wcześniej. Przez kolejne dni próbowałem rozmawiać z mamą – bez skutku. Decyzja zapadła: dom przechodzi na Martę i dzieci.

W końcu przyszedł dzień przeprowadzki. Stałem na podjeździe z kartonami w rękach i patrzyłem na Martę bawiącą się z dziećmi w ogrodzie. Mama stała obok nich i uśmiechała się smutno.

Podszedłem do niej.

– Mamo… Czy kiedykolwiek będę dla ciebie ważny tak jak oni?

Spojrzała na mnie przez łzy.

– Karolku… Ty zawsze będziesz moim synem. Ale wnuki… One są przyszłością tej rodziny.

Odwróciłem się bez słowa i ruszyłem w stronę samochodu. Po drodze minąłem Martę.

– Karol… Przepraszam – szepnęła.

Nie odpowiedziałem. Wsiadłem do auta i odjechałem.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Nadal mieszkam w kawalerce po babci. Dzieci widuję rzadziej niż bym chciał – Marta mówi, że mają dużo zajęć, że są zmęczone po szkole.

Czasem zastanawiam się, czy naprawdę jestem aż tak nieważny dla własnej rodziny? Czy to możliwe, żeby miłość do wnuków była silniejsza niż miłość do syna?

A może to ja jestem egoistą? Może powinienem cieszyć się, że dzieci mają dom i ogród?

Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak poradzić sobie z poczuciem odrzucenia przez własną matkę?